Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blat kuchenny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blat kuchenny. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 czerwca 2013

show must go on

szczęśliwe poskromienie:
  • dżungli oświetleniowej, której widok nieco nas podłamał na wczesnym finiszu... no ale jak się nie ma wydolnego mózgu, to się ma za swoje. bo przecież to takie hop-siup miało być. przymocować światełka i koniec. yyy. no tak, a kable? w skrócie: labirynty, tulejki, otworki, dziury i ekwilibrystyczne operowanie wiertarką. szał!



  • aluminiowych listew przyblatowych, które oczywiście (naprawdę zdążyłam już przywyknąć) nie były dostępne w pożądanej szerokości w casto ani innym cudownym sklepie metalowym jako prefabrykat. wymagały użycia meeeeeeeega gilotyny, jako że pierwotnie były alu-kątownikami. skąd Tata ma takie kontakty to ja pojęcia nie mam. ważne, że ma, bo przy naszej fantazji okazują się bezcenne!



daje nadzieję na to, że to jednak my wygramy tę bitwę!

wtorek, 18 czerwca 2013

pimp my blat

po wstępnym oszlifowaniu zadziorów, wylaniu 5 puszek błyszczącego lakieru bezbarwnego, załamaniu nerwowym na widok rezultatów, kolejnym szlifowaniu w celu usunięcia szczelin i nierówności i wylaniu kolejnej puszki lakieru matowego (tym razem), nasz paździerz zaczął nieco przypominać blat z żywicy epoksydowej... co oznacza, że jego funkcjonalność poszybowała w górę i ma szansę przetrwać znacznie dłużej niż tymczas. i szczerze... i love it! 


szczęście wielkie, bo jednak po dogłębnych przemyśleniach, wizja blatu drewnianego coraz bardziej mnie przytłaczała... i bardzo intensywnie kombinowałam, żeby jednak na własną rękę ten blat z białego kamienia wykuć... ewentualnie zaciągnąć kredycik i wbić już ostatni gwóźdź do trumny.

ale tadam. jak zwykle zasługą Master-de-Majster mamy jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i nie sztampowy blat z płyty OSB. i życzę mu sto lat! bo ma na to zadatki... a jak się będzie sprawował, to wyjdzie w użytkowaniu. soon mam nadzieję :D




wtorek, 14 maja 2013

paździerz

pierwotny projekt zakładał, że blat kuchenny będzie biały, żeby tworzył monolityczną bryłę z szafkami. ze względu na to, że znośny biały laminat nie występuje w przyrodzie, padło na kamień (a raczej konglomerat vel kompozyt - jak zwał...). wiedzieliśmy, że opcja do najtańszych nie należy, ale jakież było rozbawienie, kiedy przyszły wyceny wahające się pomiędzy 10-13 k peelenów. jako efekt uboczny i zdecydowanie niepożądany pojawiły się tiki lekko (lub bardziej - w zależności od okoliczności) nerwowe. cóż było robić? koncepcja padła i trzeba było wymyślić nową. 

nowa, zdecydowanie bardziej przaśna, ale zgodna z ideą, że mieszkanie służy do mieszkania, a nie jedynie do oglądania, chodzenia w plastikowych osłonkach na buty i białych rękawiczkach małgorzaty rozenek. tym razem postawiliśmy na drewno. drewno kochamy miłością wielką, chociaż niestety przeważnie do czasu zaolejowania i nabrania przez nie odcienia znienawidzonej korpo-pomarańczy. ku naszemu wielkiemu (i tym razem dla odmiany - miłemu) zaskoczeniu różnica w cenie przepastna. fakt, że nie żaden egzotyk, tylko polski dąb surowy, ale... jak się zniszczy to 4 razy możemy go wymieniać, żeby osiągnąć cenę białego szaleństwa. 
w pełni szczęścia, że udało nam się tyle zaoszczędzić, byliśmy już o włos od postawienia kolejnego  milowego kroku... ALE. no właśnie - ale. zawsze musi być jakieś ale. niezależnie od pozytywnego podejścia, elastyczności i innego zaklinania losu czy modłów tantrycznych w kierunku jedynego oświeconego Buddy. "... ale takiej grubości to w tej chwili nie mamy i nie wiadomo kiedy mieć będziemy". dodajmy, że... w przyszłości. 
powalająca informacja, że MOŻE za 2-3 miesiące blat będzie dostępny przyszła nagle, niespodziewanie, niczym błyskawica przeszywająca burzowe niebo i powaliła swoją siłą cały remontowy pułk. 

w tej chwili każdy puka się w głowę i myśli sobie, że przecież trzeba iść gdzieś indziej. otóż nie jest to takie proste. zupełnie, no zupełnie nieoczekiwanie mamy sytuację niestandardową, co oznacza blat niewymiarowy o głębokości 70 cm i 64 cm. większość firm produkuje blaty z maszyny czyli o standardowej głębokości 60 cm, które trzeba by dodatkowo łączyć wzdłuż - wątpliwa przyjemność, dlatego zdecydowaliśmy się czekać... nie wiadomo ile i nie do końca wiadomo na co... ale kto by się przejmował... zen.

nadeszła zatem pora na wersję nr 3. tymczasową, na przeczekanie. wersję, która skądinąd szalenie się nam podoba i gdyby nie spodziewana problematyczność w utrzymaniu sterylności (no dobra, względnej czystości) mogłaby zostać z nami na dobre. 

płyta osb. potocznie paździerz. 

piękna (wbrew nazwie). tania. oryginalna. same plusy... no może poza zadrami włażącymi w łapy (ewentualnie tyłek, bo mam takie małe hobby - przesiadywanie na blacie). może ktoś zna sposób na jakieś cudowne zabezpieczenie takiego blatu? obawiam się, że nawet wylanie kilku puszek lakieru w dłuższej perspektywie polegnie w boju... a szkoda. bo fajne...