Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inspiracje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inspiracje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 czerwca 2013

shake, shake it baby

wczoraj naszła mnie refleksja, że jesteśmy antycelibatycznym odłamem Shakersów. sekyty takiej, która poza modłami gorliwymi i rolnictwem, parała się tworzeniem prostych, funkcjonalnych i perfekcyjnie wykonanych mebli. np. krzesełek, za które dziś ktoś gotów jest zapłacić 100 tys. dolarów (za sztukę, dodajmy). mebli bez ściemy. dopracowanych w takich szczegółach, że nikomu się nie śni.  jeśli klej to odpowiedni i aplikowany w takiej ilości, żeby się krzesełko po 2 latach nie rozleciało. Shakersi wierzyli bowiem, że wielki brat patrzy i za fuszerkę zginą marnie w piekielnych czeluściach, strawieni przez diabelskie płomienie. 

w dużym skrócie.

Shakersowy prym wiedzie oczywiście Tata, który ostatnio przeszedł sam siebie. źle wywiercił otwory do przyczepienia lustra w łazience i niestety trzeba wymienić kilka kafelków mozaiki. na naszą nieśmiałą sugestię, żeby wymienił tylko tam gdzie widać, odpowiedział: nie no tak to być nie może... (!!!)

rytualne drżenie, konsultacje z duchami i pełnia świętości przyjdzie z czasem...

może przynajmniej ktoś kiedyś kupi nasze mieszkanie za miliony dolarów?





oszołomy w akcji

p.s. niech nikogo nie zwiedzie modernistyczny styl tych mebli. wszak to wiek XVIII. bauhaus przyszedł kilkaset lat później ;p

sobota, 20 kwietnia 2013

purpura

kafle cementowe. niby stare, ale nowe, inspirowane tradycyjnymi wzorami, ale co najważniejsze nie imitują i nie udają. pięknie nawiązują do wzorów historycznych kafli hiszpańskich czy francuskich, antycznych i renesansowych mozaik, a także do polskiego folkloru. idealnie odnajdują się w nowoczesnych wnętrzach, wprowadzając do nich odrobinę melancholii.

w polsko-hiszpańskiej manufakturze Purpura kafle wytwarzane są ręcznie w żeliwnej formie. barwione pigmentami nieorganicznymi odpornymi na warunki atmosferyczne i prasowane, następnie dojrzewają niczym zacny ser lub wino przez 28 dni.

ten żmudny proces nadaje im uroku, jakiego próżno szukać w kaflach produkowanych przemysłowo. i jedyna ich wada jest taka, że nie umiałabym wybrać, zdecydować się na jeden wzór. ale... wychodząc naprzeciw takim malkontentom jak ja powstał patchwork.  









---------
zdjęcia ze strony http://www.purpura.eu/

niedziela, 31 marca 2013

jingle bells

po raz kolejny ziściła się zasada, że zawsze może być gorzej.

po pierwsze glut do pasa i wypluwanie płuc przy każdej próbie werbalnej komunikacji ze światem.

po drugie, króliczki, które miały być maleńkimi ciasteczkami a stały się popromiennymi mutantami, coś na kształt bożonarodzeniowego makowca koleżanki, który urósł do rozmiarów ludzkiego uda. wątpiąc nieco w swą przytomność zaczęłam przeglądać internet, bo może coś źle przeczytałam. w moim stanie było to całkiem prawdopodobne. ale, ale... kiedy dotarłam do źródła zdjęcia przeuroczych króliczków, okazało się, że ktoś wkleił fotkę japońskich ciasteczek ready made, a przepis dopisał jakiś oszołom, który miał chyba problemy z postrzeganiem rzeczywistości lub baaaardzo dużą wadę wzroku. niemniej jednak króliczki są sławne, powstało kilka mem na ich temat


szkoda, że zorientowałam się tak późno kiedy drożdżowe buły były już w piekarniku i rosły na potęgę... wyszły pyszne, szkoda, że wyglądem bardziej przypominały kotki lub pokemony niż króliczki, ale co tam, całe święta jakieś takie wywrócone do góry nogami więc wpisały się w klimat w sumie idealnie.


później szczęśliwie było tylko lepiej... po przejściach z ciastem kruchym, które było tak kruche, że nie chciało się skleić, nadeszły posiłki, które autorytarnie nakazały dolać wody i wymieszały twardy ser imitując kuchennego robota wielofunkcyjnego, a następnie skruszyły kruszonkę podczas mojego nagłego długofalowego ataku kaszlu. sernik wyszedł miód malina. Mik wcina kruszonkę, aż jej się uszy trzęsą.

w kwestii jaj postawiłam na zasadę make it simple. wyszły pisanki mojego życia. szczerze mówiąc, nigdy nie przywiązywałam wagi do malowania jaj, ale w tym roku tak mi się spodobało, że może stanie się to nową świecką tradycją?











chleb standardowo zrobił furorę, a żubrówka z sokiem z antonówek była skuteczniejsza niż jakikolwiek syropek, w związku z czym leczniczo przyjmowałam ją w niekontrolowanych ilościach. i było pięknie, aż zaczęło się to







wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku!!!

czwartek, 28 marca 2013

impr(ez)owizacja

okej. czasem (u mnie raczej częściej niż rzadziej) tak bywa, że coś wali po oczach z taką siłą, że człowiek bezbronny rzuca wszystko i wie, że chce. musi nawet! a tu pustka na koncie. czeka więc i czeka, kompulsywnie logując się do banku 15 razy na dobę, jakby te czynności miały spowodować jakiś nagły deszcz pieniędzy albo zahipnotyzować wypłatę, żeby przyszła wcześniej.

jedyna pociecha jest taka, że czekanie wzmaga radość z nadejścia. z dumą prezentuję więc Photo Booth! imprezowy zajmowacz rąk, dzięki któremu można zaoszczędzić na alko i na przekąskach. w sumie świetna inwestycja!


po rozpakowaniu, zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać i razem z Gajką strzeliłyśmy Salvadora ;p


sobota, 23 marca 2013

design dla kota... z jajem!

skoro wiosna już tuż, tuż, tuż... tuż. i pierwsze święta wielkanocne, kiedy będzie można ulepić bałwana, za pasem, dziś będzie troszkę w temacie... a troszkę nie. 

jak wszyscy wiemy do tej pory symbolem nadchodzących świąt było jajo, więc niejako dla uczczenia odchodzącego już do lamusa (look outside) symbolu - pEIpod. coś dla futrzastych, niech poczują magię świąt.





http://www.flickr.com/photos/veritatem/7168465004/in/photostream/

jajo jest ze wszech miar doskonałe i gdyby nie taki mały szkopuł


nie jadłabym, nie piła, tylko ciułała, żeby kiedyś zagościło u naszych dam. niestety, o ile nasze drzewko/drapak to hit i strzał w 10 - można się po nim ganiać, spychać, szaleć, wdrapywać się niczym wiewiór, to już budka, która jest jego integralną częścią, nie cieszy się takim powodzeniem. mamy koty-małpy, im wyżej tym fajniej, więc takie przyziemne rozwiązania typu super-wypas-jajo mogą nie zasługiwać na ich uwagę. znacznie fajniej patrzy się przecież na świat z góry.

chociaż z drugiej strony Mik chętnie okupuje każdy kocyk, a na blacie kuchennym, jeśli tylko jest ku temu sposobność, sadza tyłek na każdym skrawku ręcznika papierowego/ papieru od wędlin i nie za bardzo chce negocjować jego zwrot. wygląda to mniej więcej tak


od daaawna choruję też na kuwetę Modkat - poza tym że jest piękna, została fajnie pomyślana, żeby żwirek nie wysypywał się na zewnątrz przy energicznym (oj bardzo energicznym) zakopywaniu, a ten który zostanie na łapkach, odpadał na kratce przy wychodzeniu (chociaż to akurat nie jest takie pewne). mam też lekkie obawy, czy nasze ogony podzielałyby moją fascynację i szanownie zechciały z takiego dziwoląga korzystać, a zatem kolejny pomysł do szuflady (ale jakie oszczędności dzięki temu! ;)

kolejny zwycięzca reddot design award
www.xn--l3c2a5a7a3cwa.com 
arts.nationalpost.com
www.gnr8.biz 
www.hoorayblog.com 
www.apartmenttherapy.com 
dailyclam.blogspot.com 
minimalisthomedezine.blogspot.com
www.wag.com
www.purrfectdesign.net 



no dobra i nie powstrzymam się - filmik musi być


w ogóle koty są mało wysublimowane i wrażliwe na piękno, może dlatego że same reprezentują je w  najczystszej postaci. w każdym razie nasze najbardziej kochają pogryzione, obdrapane pudła, sfatygowane sizale i puchate kocyki. plus 2 metrowy drapak. i trzeba z tym żyć.

może uda mi się podstępnie przemycić genialny pomysł maskujący nieco nasze stare kuwety. takie DIY jak tylko znajdę trochę czasu i spłynie na mnie wiedza tajemna - jak szyć. bo jak na razie potrafię przyszyć guzik i artystycznie zacerować dziurę po kocich zębach. w razie porażki strat finansowych nie będzie.



a na koniec absolutny must have. Lui. może dzięki niemu nasz kvadratt przeżyje nieco dłużej? albo wręcz przeciwnie...