Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wykończenie mieszkania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wykończenie mieszkania. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 lipca 2013

banan

chyba wreszcie dobrnęłam do pokazania daaaaawno zapowiadanego banana. mojego ulubionego miejsca w domu, które od momentu swojego fizycznego objawienia, spowodowało gwałtowne poszybowanie poziomu endorfin. na stałe - no dobra, z mała przerwą na przeprowadzkę.

i mocno sprzyja nocnym polaków rozmowom.

banan

banan z miętą





wtorek, 23 lipca 2013

charles, ray i verner

3 + 1
klasyka.
nieparzysta.




dziką radość z ich przybycia opisywałam tutaj... 9 miesięcy temu. owocem ówczesnego poczęcia są powyższe, oj mocno spóźnione, ale jakże urocze czworaczki.

sobota, 20 lipca 2013

niemy świadek

nasz najpierwszy mieszkaniowy zakup. jedyny w swoim rodzaju. kompletnie wyjątkowy. wylicytowany na cel szczytny. w aukcji zorganizowanej przez mój ulubiony sklep wnętrzarski - IKEĘ (żeby wpleść słowiański akcent ;p). radość wielka! tym większa, że dwustronna.

lampy.

2 lata temu było tak...





docelowo dostały miejsce zaszczytne. nie do przeoczenia. tak, żeby dobrą aurę rozpościerać.







* lampy zmalowane przez Gosię Herbę i Mateusza Kołka.

środa, 10 lipca 2013

zrób sobie raj

a jak się nie da to przynajmniej... jelenia. wszak każda szanująca się posiadłość ma w swych progach poroże. a ja szanuję tylko te domostwa, w których poroże jest eko i animal- friendly. nasz łoś czy jelon to kolejny wczesno-radosny zakup, zanim znoje remontu stały się nieznośne i straciliśmy cały polot. w ogóle tak podsumowując - najlepsze pomysły zrodziły się tuż po zakupie, zanim jeszcze nasze szeroko rozłożone skrzydła zaczęto konsekwentnie podcinać, a brutalna rzeczywistość dorwała nas w swoje bezlitosne szpony.

ale wracając do naszego trofeum - nie dość, że jest wizualnie doskonałe, spełnia podstawową zasadę - czyli nie było kiedyś żywe, to przy jego składaniu bawiłam się bosssssssko. jak w przedszkolu do którego nie chodziłam, a o którym codziennie, w porze poobiedniej, marzę. ze względów wiadomych ;p








pomimo niewielkiego ruchu na korytarzu łoś zrobił furorę już w dniu przeprowadzki, a teraz powoduje uśmiech na każdym, kto do nas wchodzi. 

czwartek, 4 lipca 2013

now or never

przyczyn tego, że ostatnio było tu pusto jest bardzo wiele... nie, właściwie jedna - brak czasu, z przyczyn bardzo wielu. o! 

nie-mąż w jakimś mega rozkroku, bywa w domu 1,5 dnia w weekendy, resztę czasu spędza to tu to tam, bynajmniej nie rekreacyjnie. w związku z tym, w zeszły weekend padło złowieszcze "teraz albo nigdy" i się zaczęło!

jedno słowo - przeprowadzka.

a potem było już tylko gorzej. przemęczenie, depresja a na koniec histeria jak a lala. nigdy nie planujcie przeprowadzki (ze sprzątaniem docelowego lokum) na 1,5 dnia. to zadanie zdecydowanie dla ludzi o mocnych nerwach. i chociaż połowa gratów została w starym mieszkaniu, to i tak był hardcore i upojne szukanie  gaci w pudłach o poranku. i chleba na śniadanie, bo zaginął bez śladu. i ostatecznie znalazł się  na swoim miejscu, czyli w szafce, ale nikt nie pamiętał, że go tam odkładał. 

przy okazji załamałam się ilością rzeczy, które nagromadziliśmy. tak na serio, przeraziłam się!!! teraz mam mocne postanowienie, że nic nie kupuję. nic nie potrzebuję. skoro daję sobie doskonale radę bez połowy rzeczy, które zostały i reszty, która tworzy pudlasty pierdolniczek w pokoju, z którego zrobił się pełnowymiarowy składzik, czy piwnicy, to oznacza, że rzeczy mamy co najmniej 2 razy za dużo.

no więc jesteśmy jedną nogą tu, drugą jeszcze tam. a właściwie to sama jestem. z ogonami tylko, które już nie wchodząc w szczegóły zaaklimatyzowały się całkiem idealnie. 

pierwszy noco-dzień był istnym koszmarem. żadnych fajerwerków, spadających meteorytów ani deszczu żab. totalne zmęczenie plus kompletny rozkład. i pęk siwych włosów na czubku głowy. do tego 3 godziny snu, bo przy takich oknach w najdłuższe dni w roku bez rolet spać się nie da. miałam wrażenie że jestem w skandynawii w czasie białych nocy. rano kompletne zombie. przeżycie niezapomniane, skutkujące zaklejeniem sypialnianych okien pseudo-roletami, czyli tekturą. casto jak zwykle niezawodne. nawet chciałam zrobić pamiątkowe zdjęcie, ale jest tam tak rozkosznie ciemno, że no way :)

od kiedy przespałam całą noc, moje nastawienie, że wszystko jest do dupy i zupełnie nie tak, jak być miało, zmieniło się o 180 stopni. pierwsze lody przełamane, a mieszkanie powoli się oswaja... samo. i jest całkiem zajebiste ;p 

z przerażeniem w oczach myślę tylko o sprowadzaniu tutaj resztki dobytku i ogarnięcie pokoju pod wezwaniem siedmiu nieszczęść i 10 plag egipskich...

ale zen. jak niżej ;p






sobota, 22 czerwca 2013

muchomor

wszystkich którzy pytają dlaczego ten nasz remont tyle trwa zachęcam do:
  • policzenia rzeczy, które musieliśmy sami (znaczy częściej niż rzadziej w osobie Taty) wymóżdżyć, wypreparować, cudownie stworzyć,
  • popukania się w głowę i zacytowania - "trzeba było spasować z perfekcjonizmem".

na zagryzkę dorzucę jeszcze grzybka. może i marynowanego, ale z całą pewnością muchomorka. na dodatek halucynogennego. historia grzybka jest długa, zawiła i bolesna. 

żeby uprościć - na początku remontu na hurra kupiliśmy kabinę z brodzikiem, zamroczeni chyba tapetą (bo to się akurat zbiega w czasie). okazało się jednak, że brodzik nie jest całkowicie płaski, a takowy miał przecież być. więc szybciutko, prawie po kryjomu kupiliśmy nowy brodzik, do którego trzeba było niestety dodatkowo przenosić odpływ i instalację... ale to już zupełnie inna para kaloszy. no i wszystko było pięknie, kabina dorodna na brodziku rozkwitła, mijały kolejne miesiące. aż do dnia kiedy tata zamontował korek do odpływu... i wtedy okazało się że ojeeeeej... nie zmieniliśmy syfonu... yyy... i ten się nie nadaje, bo korek wystaje z odpływu na 1 cm! myślałam, że padnę na zawał. oczyma wyobraźni widziałam już swoje rozcharatane paluchy, złażące paznokcie i tego typu klimaty. byłam gotowa rozwalać kabinę własnymi ręcami, żeby tylko wymienić ten nieszczęsny syfon...
i wtedy Pomysłowy Dobromir zabawił się w artystę i stworzył grzybka i muchomorka w jednym (układ otworków to jego projekt autorski!!! )

metaloplastyka doskonała. wyklepany z kwasówki - ulubionego materiału Taty.








do głowy nam nie przyszło, że można ręcznie zrobić coś tak pięknego z blachy. równy, błyszczący, gładziutki i niezniszczalny. no i jest to kolejna rzecz (obok blatu kuchennego, biurka i mocowań kociej siatki) której nie ma nikt inny :D

środa, 19 czerwca 2013

show must go on

szczęśliwe poskromienie:
  • dżungli oświetleniowej, której widok nieco nas podłamał na wczesnym finiszu... no ale jak się nie ma wydolnego mózgu, to się ma za swoje. bo przecież to takie hop-siup miało być. przymocować światełka i koniec. yyy. no tak, a kable? w skrócie: labirynty, tulejki, otworki, dziury i ekwilibrystyczne operowanie wiertarką. szał!



  • aluminiowych listew przyblatowych, które oczywiście (naprawdę zdążyłam już przywyknąć) nie były dostępne w pożądanej szerokości w casto ani innym cudownym sklepie metalowym jako prefabrykat. wymagały użycia meeeeeeeega gilotyny, jako że pierwotnie były alu-kątownikami. skąd Tata ma takie kontakty to ja pojęcia nie mam. ważne, że ma, bo przy naszej fantazji okazują się bezcenne!



daje nadzieję na to, że to jednak my wygramy tę bitwę!

wtorek, 18 czerwca 2013

pimp my blat

po wstępnym oszlifowaniu zadziorów, wylaniu 5 puszek błyszczącego lakieru bezbarwnego, załamaniu nerwowym na widok rezultatów, kolejnym szlifowaniu w celu usunięcia szczelin i nierówności i wylaniu kolejnej puszki lakieru matowego (tym razem), nasz paździerz zaczął nieco przypominać blat z żywicy epoksydowej... co oznacza, że jego funkcjonalność poszybowała w górę i ma szansę przetrwać znacznie dłużej niż tymczas. i szczerze... i love it! 


szczęście wielkie, bo jednak po dogłębnych przemyśleniach, wizja blatu drewnianego coraz bardziej mnie przytłaczała... i bardzo intensywnie kombinowałam, żeby jednak na własną rękę ten blat z białego kamienia wykuć... ewentualnie zaciągnąć kredycik i wbić już ostatni gwóźdź do trumny.

ale tadam. jak zwykle zasługą Master-de-Majster mamy jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i nie sztampowy blat z płyty OSB. i życzę mu sto lat! bo ma na to zadatki... a jak się będzie sprawował, to wyjdzie w użytkowaniu. soon mam nadzieję :D




środa, 29 maja 2013

do it...

your-daddy's-hands.

wszystko zaczęło się od tego, że nasza obłędnych rozmiarów sypialnia ma 10,5 metra, mieści łóżko, szafę i jakby nie ma miejsca na nic więcej. no dobra, od biedy można by upchnąć jeszcze jakieś stoliki nocne. ale my uparliśmy się oczywiście, że chrzanić stoliki, biurko musi być! i nie ma przebacz. 

w związku z tym, że jedną ścianę zajmują okna, pod którymi wyrasta tłuściutki kaloryfer, drugą przeznaczyliśmy na szafę a trzecią na tapetę (bo to ciąg komunikacyjny pomiędzy drzwiami wejściowymi i balkonowymi, bezpośrednio przylega do futryny, w związku z czym nic postawić się przy niej nie da) została tylko czwarta. ostatnia. przy której wypadałoby może postawić łóżko? no ale łóżko łóżkiem. przecież musi się koniecznie zmieścić jeszcze biurko. takie z szafką, bo przecież gdzieś trzeba trzymać zszywki i dziurkacz... i nie będzie to szafa z ciuchami. o nie! 

przy takich założeniach (lub jak kto woli - ograniczeniach) było jasne, że nie znajdziemy gotowca. w związku z tym zwoje mózgowe poszły w ruch. i jakoś bardzo szybko i sprawnie powstał prosty projekt, składający się z gotowej szafki i batu ze sklejki, którą uwielbiamy do szaleństwa. dopiero później okazało się, że gotowe nogi, trzeba zastąpić "szytym" na miarę stelażem, bo kaloryfer rozpanoszył się tam gdzie nie powinien. 

i wtedy musiał wkroczyć magik ze swoją spawarką. i odpimpował nam taki stelaż, że czapy z głów. dzięki niemu biurko nie wygląda jak seryjny mebel z Ikei. nabrało vintage'owego smaczku. i trochę żal, że nie widać tego na pierwszy rzut oka. ale w chwilach zwątpienia będę się zakradać pod blat, żeby pomacać te szlachetne spawy. świat od razu staje się lepszy. ot takie zboczenie.

biurko w realu kompletnie nas oczarowało... i zaskoczyło, pomimo, że sami je zaprojektowaliśmy. dziwne. to jedna z takich rzeczy, których kompletnie nie da się opowiedzieć.