niedziela, 29 grudnia 2013

w skrócie

święta, których nadejścia nawet nie zauważyłam... zadziwiająco okazały się baaardzo udane. pomimo wszystko. trochę bardziej zamyślone i spokojniejsze. człowiekowi do szczęścia niewiele potrzeba.














czwartek, 5 grudnia 2013

I did it!

ile już zdjęć przepadło gdzieś w czeluściach twardego dysku? osławione indie, o których krążą już dowcipy, sztokholm (razy dwa chyba nawet), praga, mediolan, ostatni budapeszt... tyle co pamiętam... jednocześnie jestem przekonana, że jest tego znacznie więcej! 

ale dziś dla odmiany powód do radości. spięłam wszystko co tam miałam i voilà. świeżutkie, jeszcze całe w piasku...


dla chętnych więcej po kliknięciu tutaj:


poniedziałek, 2 grudnia 2013

DDZ 2013

Kolejna edycja akcji Design Dla Zwierząt rusza już jutro! Świetna okazja na zrobienie prezentu sobie lub bliskim, połączone ze szczytnym celem - w tym roku jest to pomoc Schronisku w Korabiewicach

Schronisko naprawdę potrzebuje pomocy, każdy grosz się liczy, jeśli nie udział w licytacji to może inna forma pomocy? Zbiórka karmy, wpłata na konto schroniska, zakup kalendarza - wszystkie szczegóły są na stronie schroniska. 

Podobnych miejsc są setki, więc może w tym przedświątecznym czasie znajdziecie chwilę, wyrwaną z codziennego pędu i pomyślicie o stworzeniach, którym nie poszczęściło się w życiu tak jak Waszym prywatnym wielonogom. Niech ta zima będzie cieplejsza i mniej głodna.

Dołączajcie tłumnie. I niech moc będzie z Wami!!!

środa, 27 listopada 2013

głowa wiatrem przewiana

„W tym sęk, że szczęście mija zupełnie niezauważone. Spodziewasz się, że takie prawdziwe szczęście, takie że ach, przyjdzie dopiero jutro, za tydzień, no, kiedyś. I zupełnie nie podejrzewasz, że przeżywasz je tu i teraz. Jedząc ze mną tę napoleonkę*…”




"Książę w cukierni" Marek Bieńczyk

------------
*lub szarlotkę :)

czwartek, 21 listopada 2013

kierunek morze

czyli jestę hardcorę. 

się nam zamarzyło szumu fal. oddechu. szerszej perspektywy.
grube majty, skarpety, czapy i szaliki... krótkie dni, zachód słońca o 15:50. cud, miód. 

jeden krótki weekend, pięć rzeczy na krzyż, a walizka się nie domyka. ale nic to.

najważniejsze, że patrząc na morze osiągam upragniony zen. jakbym stała na końcu świata. wszystko się może wydarzyć. bezkres a na pustej plaży tylko my. 










środa, 13 listopada 2013

pom pom

dawno, dawno temu... za górami, za lasami... popełniłam wpis w wyniku mojej fascynacji pomponami. o tu. miałam oczywiście mocne, bardzo mocne, postanowienie, że koniecznie muszę je zrobić. ale... jak to zwykle w życiu bywa, papieru znaleźć nie mogłam, nie -mąż zaczął straszyć, że on kurzołapa w sypialni gościć to by nie chciał... no i jakoś tak zapał osłabł, a na końcu całkiem sflaczał.

ale, jak to mówią, nie ma tego złego. ewoluowałam - znalazłam sposób by wilk był syty i owca cała. pompony tiulowe. piękne, trwałe, nie straszna im woda - można kąpać w 30 stopniach, no i koty je uwielbiają, a przynajmniej jeden, bo ten drugi woli troczki. i więcej mu do szczęścia nie trzeba.












są boskie i niestety uzależniają ;)

sobota, 5 października 2013

everybody wants to be chewbacca

chcę i ja!!! 

od momentu kiedy w jednym z moich standardowych dostawców odzieżowych zobaczyłam coś co na kilka dni zmieniło moje spokojne życie w obsesję!!! yyy... nawet nie tylko moje, nie-mąż niestety też ucierpiał. 

ile my się namęczyliśmy, żeby w końcu dopiąć swego (a raczej mojego!). objechaliśmy pół warszawy wraz z okolicami, bo stwierdziłam, że nie odpuszczę. wszędzie to samo - brak, nie ma, ajm soł sorry... tylko manekiny stoją dumno-blade i patrzą na mnie, ociekająca siódmym potem, z obłędnym, pożądliwym spojrzeniem na licu, z nieukrywaną wyższością. w kilku momentach miałam szczerą ochotę im przywalić, ale w związku z ograniczonymi możliwościami obrony, cała sytuacja byłaby tak żenująca, że uśpiony rozsądek wziął jednak górę i nie pozwolił się skompromitować. 

moja wizja zostania chewbaccą z godziny na godzinę się oddalała... w jednym sklepie udało mi się nawet zapisać w kolejkę na zeszyt... ach, złote czasy prl. przy moim nazwisku dumnie widniał numer 3, który skądinąd kocham, niestety w tym przypadku był niemym świadkiem mojej porażki. w pozostałych jeszcze mniej szczęścia - nawet zapisów nie było. trzeba dzwonić, nieczytelny świstek z numerami telefonów wepchnięty w zaciśniętą pięść i kop na rozpęd.

ale twarda byłam. tak dzwoniłam, dzwoniłam, aż wydzwoniłam, zdarłam łacha z manekina i odłożyłam w bezpieczną, czarną dziurę. a następnie wróciłam do przerwanych czynności, w przeświadczeniu, że coś za gładko to poszło i pewnie odłożyli nie to co chciałam. taaaaaaaaki ze mnie właśnie optymista. 

prawdziwa radość nastąpiła dopiero po odejściu od kasy (a trzeba zaznaczyć, że cudo owo nabyłam drogą kupna za całe 59,99 pln!!! :D). pełen wyszczerz. w domu odtańczyłam taniec chewbacci i padły wreszcie wiekopomne słowa:

fajowskim jesteś chewbaccą.

duch w narodzie nie zginął!