- policzenia rzeczy, które musieliśmy sami (znaczy częściej niż rzadziej w osobie Taty) wymóżdżyć, wypreparować, cudownie stworzyć,
- popukania się w głowę i zacytowania - "trzeba było spasować z perfekcjonizmem".
na zagryzkę dorzucę jeszcze grzybka. może i marynowanego, ale z całą pewnością muchomorka. na dodatek halucynogennego. historia grzybka jest długa, zawiła i bolesna.
żeby uprościć - na początku remontu na hurra kupiliśmy kabinę z brodzikiem, zamroczeni chyba tapetą (bo to się akurat zbiega w czasie). okazało się jednak, że brodzik nie jest całkowicie płaski, a takowy miał przecież być. więc szybciutko, prawie po kryjomu kupiliśmy nowy brodzik, do którego trzeba było niestety dodatkowo przenosić odpływ i instalację... ale to już zupełnie inna para kaloszy. no i wszystko było pięknie, kabina dorodna na brodziku rozkwitła, mijały kolejne miesiące. aż do dnia kiedy tata zamontował korek do odpływu... i wtedy okazało się że ojeeeeej... nie zmieniliśmy syfonu... yyy... i ten się nie nadaje, bo korek wystaje z odpływu na 1 cm! myślałam, że padnę na zawał. oczyma wyobraźni widziałam już swoje rozcharatane paluchy, złażące paznokcie i tego typu klimaty. byłam gotowa rozwalać kabinę własnymi ręcami, żeby tylko wymienić ten nieszczęsny syfon...
i wtedy Pomysłowy Dobromir zabawił się w artystę i stworzył grzybka i muchomorka w jednym (układ otworków to jego projekt autorski!!! ♥)
do głowy nam nie przyszło, że można ręcznie zrobić coś tak pięknego z blachy. równy, błyszczący, gładziutki i niezniszczalny. no i jest to kolejna rzecz (obok blatu kuchennego, biurka i mocowań kociej siatki) której nie ma nikt inny :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz