szczęśliwe poskromienie:
- dżungli oświetleniowej, której widok nieco nas podłamał na wczesnym finiszu... no ale jak się nie ma wydolnego mózgu, to się ma za swoje. bo przecież to takie hop-siup miało być. przymocować światełka i koniec. yyy. no tak, a kable? w skrócie: labirynty, tulejki, otworki, dziury i ekwilibrystyczne operowanie wiertarką. szał!
- aluminiowych listew przyblatowych, które oczywiście (naprawdę zdążyłam już przywyknąć) nie były dostępne w pożądanej szerokości w casto ani innym cudownym sklepie metalowym jako prefabrykat. wymagały użycia meeeeeeeega gilotyny, jako że pierwotnie były alu-kątownikami. skąd Tata ma takie kontakty to ja pojęcia nie mam. ważne, że ma, bo przy naszej fantazji okazują się bezcenne!
daje nadzieję na to, że to jednak my wygramy tę bitwę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz