piątek, 23 listopada 2012

tête-à-tête avec Degas

a raczej z jego doskonałym okiem.

przyznaję, że jestem niekompetentna kulturalnie i Degas kojarzył mi się mgliście, raczej z ulotnymi balerinami. tym większe wrażenie zrobił na mnie Place de la Concorde.

piątek, godzina 20. wysilam wszystkie zmysły, żeby nie odlecieć i nie zasnąć. i nagle na wielkim ekranie pojawia się to. 

Edgar Degas - Place de la Concorde, 1875

i atakuje...
kolorem
kadrem
i filmowością.

działa lepiej niż cola czy red bull. podnosi ciśnienie i rozszerza źrenice. ciągle nie mogę wyjść z podziwu, przeglądam inne prace i w każdej rzuca się w oczy właśnie kadr, wrażenie przypadkowości, szybkości. jakby wyjął aparat i strzelił fotkę. a później nałożył filtr malarski w photoshopie. problem tylko w tym, że jest rok 1875... więc to chyba nie to ;p
kompletnie nowatorskie i niezgodne z tym do czego przyzwyczaiłam się na obrazach.

im dłużej patrzę, tym bardziej mi się podoba.

The Cotton Exchange at New Orleans (Portraits in an Office), 1873
A Carriage at the Races, 1869-1872
The Bellelli Family, 1858-1860
L'absinthe, 1876

 i baletnice
Dance Class, 1874
Musicians in the Orchestra, 1870-1871

czwartek, 15 listopada 2012

lubię to!

w sumie to nie wymaga żadnego komentarza... kocham takie historyjki, krótkie i tereściwe! zabójczo celne.

a tą uwielbiam szczególnie i do bólu za:
prostotę
kreskę
suspens
filmowość

padłam, później skrupulatnie pozbierałam szczękę z podłogi. i nic już nie było takie jak wcześniej! :)

oskar/henryk/laur/złota żaba w kategorii krótki metraż.


wtorek, 6 listopada 2012

shrinking

łazienka się nieubłaganie zmniejsza i kurczy... 

tu tron wyrasta, tam szklana klatka i po jakiejkolwiek przestrzeni pozostało tylko wspomnienie... jeszcze tylko pralka, umywalka, kuweta, szafa... i tak się z przerażeniem w oczach zastanawiam czy zostanie tam miejsce na nas? 

oczywiście łazienka jako pomieszczenie najmniejsze i klaustrofobiczne cieszy się u nas największą popularnością. w obecnych 3 metrach najczęściej siedzimy wszyscy na kupie. no bo przecież jak się człowiek kąpie, to kotka warownego zabraknąć nie może. dwie lwice po dwóch stronach kabiny - jedna obstawia umywalkę, druga pralkę i żeby nie było nudno to na zmianę... drugi człowiek też, za sprawą jakiejś dziwnej siły przyciągania, błyskawicznie się zjawia, bo akurat pilnie coś musi... najczęściej na tronie zasiąść pomedytować i przysnąć, skoro już przyszedł, żeby się obudzić ;) nie wiem czemu, ale tak już jest, łazienka to u nas jakieś centrum wszechświata.

w każdym razie po zmianie fugi zrobiło się bardzo biało, czyli wreszcie zgodnie z pierwotną koncepcją. brodzik wymiata, jak dla mnie mógłby pozostać bez obudowy.












jak zwykle przy takich okazjach, kiedy wszystko już prawie jest, to się okazało, że jeszcze prysznica nie mamy, a także: kranu, lustra i oświetlenia, które radośnie nawet znaleźliśmy, ale zanim zdążyliśmy kupić Ikea wycofała je do kontroli jakościowej. a zatem... do końca roku mamy czekać. na wyrok. żyję nadzieją, że będzie ułaskawiający, bo każdy inny spowoduje poważne uszczerbki na naszym zdrowiu psychicznym. nie mamy również drzwi, o których jakoś zapomnieliśmy, sprzętów do kuchni i zlewu, które w sumie by się przydały przy zdejmowaniu wymiarów do szafek kuchennych... w najbliższą sobotę! i... mogłabym tak jeszcze wymieniać... długo. ale skończę bo przede wszystkim nie mamy czasu. czasu nie mamy, żeby to wszystko ogarnąć.

mamy za to częściową obudowę lodówki, piękny zachód słońca za oknem i wypaśną wiklinową budko-kryjówkę, którą mamy nadzieję koty pokochają drapać. i tego się trzeba trzymać!




piątek, 2 listopada 2012