wtorek, 30 lipca 2013

tajemniczy ogród

pogoda szczęśliwe się opanowała i trochę nam odpuściła, a ja nie pamiętam kiedy ostatnio tak się szczerzyłam do ciężkich chmur za oknem. jest czym oddychać, jest pięknie. okazuje się, że do życia nie trzeba nic więcej, tylko tlenu. rześkiego tlenu. bez niego nieważne stają się wszystkie wille, pałace czy wypaśne bryki. 

korzystając z okazji, że na oknem temperatura spadła z 54 do 22°C i mogę swobodnie podnieść rękę, bez ryzyka utonięcia we własnym pocie, zrobiłam balkonową sesję, bo wszystko tak pięknie rośnie, że mogę się gapić godzinami z rosnącym z minuty na minutę poczuciem jedności ze światem, potocznie zwanym stanem zen. 

soczysto, zielono, kolorowo, owocowo i pączkująco. idzie nowe. gdybym nie miała tej przyziemnej świadomości że to tylko (i aż!) balkon, to bym pomyślała, że mam piękny ogród. w nadchodzącej nieuchronnie fazie obłędu może tak właśnie będę sobie myśleć...








do pełni szczęścia brakowało nam jeszcze tylko poziomki. ale już jest. przyjechała, wyczekiwana i wytęskniona. i od razu puszcza nowe listki, kwitnie i ma 2 owoce z czego jeden szykuje się na jutrzejszy deser :D








poniedziałek, 29 lipca 2013

uff

ostatnio wysnułam teorię, że poziom szczęścia jest wprost proporcjonalny do ilości zjadanych pomidorów. nie wiem czy chodzi o potas i magnez, czy o coś kompletnie innego, ale nie będę się nad tym zastanawiać. na mnie działa. nie-mąż szybciutko podłapał ideę i obecnie nasza dieta wygląda tak:



zjadamy je na potęgę w różnych postaciach. tygodniowo schodzi nam blisko 1,5 kg. zważywszy na to, że połowę tygodnia nie-mąż spędza w podróży, to jest to jednak wyczyn na miarę pomidorowego obżarstwa z dzieciństwa, kiedy pomidory hodował dziadek. 
przez zupełny przypadek znaleźliśmy przepyszne pomidory, które smakują niemalże jak te działkowe. i to nawet nie na bazarku ani modnym targu, tylko w supermarkecie. 

no i dla mnie nie ma nic lepszego na nieludzkie upały niż kanapka z serem żółtym i pomidorem.. mmmm...  no dobra jeszcze cola z lodem. jak się uzupełniło niedobory, to można je bezkarnie wypłukiwać, żeby kolejnego dnia można było uzupełnić je od nowa :)

tymczasem lato w pełni


czwartek, 25 lipca 2013

kocidom

poprzednie mieszkanie było bardzo koto-przyjazne, pomimo, że urządzaliśmy je, kiedy jeszcze żaden ogon w naszym życiu nie gościł. ale jakoś intuicyjnie zrobiliśmy tak, że później koty miały raj. pomimo, że był to raj na 26 metrach... z bonusowym, korytarzowym spacerniakiem. oj korytarz był dłuuuuuugi. i nęcił nieustannie.

im bardziej myśl o przeprowadzce się materializowała, z tym większym smutkiem patrzyliśmy na te wszystkie zakamarki i półeczki, których w nowym mieszkaniu już nie będzie. i łza się w oku kręciła i żal cztery litery ściskał.

oczywiście projektując nowe M, koty były priorytetem, ale zważywszy na to, że nie mamy wysokich szafek, na których małpy mogłyby polegiwać, a szafy duże są od ziemi aż do samego sufitu - odpadał najbardziej atrakcyjny aspekt mebla jako punktu obserwacyjnego.

nadzieja cała leżała w balkonie. i on oczywiście nie zawiódł, bo jak tylko koty słyszą, że otwieram balkon, lecą z drugiego końca mieszkania, z mięciutkiego łózka, z radosnym okrzykiem i obsiadają go ochoczo niczym muchy.
nie przewidzieliśmy tylko jednej rzeczy, że łącznik (rzygacz) przy oknach fajny jest, bo kot pobiegać może w kółko mieszkania (wybiec w jadalni, wrócić sypialnią i tak kilka razy z rzędu - total fun), ale jednak za wąski dla kota, który zawędrował po balustradzie na sam koniec i chciałby zeskoczyć. i to było dla nas totalne zaskoczenie! jeden kafelek szerokości to zbyt pionowe zejście, w związku z czym Gaj wędruje po poręczy, dochodzi do końca, chce zejść i włącza jej się wycie, że no ale jak to? chcę zejść. ratunku! w chodzeniu raczkiem doszła już do perfekcji. cofa się do punktu, gdzie zaczyna się szerszy balkon i zeskakuje z gracją. no chyba że wcześniej ktoś się zlituje i podejdzie do kota w tarapacie, użyczając mu swego ciała jako nawrotki. w związku z tym kolejna faza projektu balkon to nawrotka na końcu poręczy :D

tymczasem, po blisko 4 tygodniach mieszkania, mogę śmiało powiedzieć, że nasze obawy były kompletnie bezzasadne. koty zadomowiły się genialnie. znalazły sobie i zawłaszczyły takie miejsca, o których nie śniło się nawet filozofom. nie pogardziły też tymi, które przygotowaliśmy specjalnie dla nich. jednym słowem (a właściwie trzema) - teren został rozpoznany. 
miejsca ulubione są. 
tęsknoty brak.

kameleon 









szanujący się kot znajdzie drogę na szczyt!

HIT - półeczka na kota o której nie mieliśmy pojęcia :D 




elektryczna czy gazowa - niezmiennie cieszy się powodzeniem



star trek ;p

a dzisiaj doszło jeszcze ganianie za sobą po dwóch stronach okna... ciężko jest być kotem ;p


środa, 24 lipca 2013

banan

chyba wreszcie dobrnęłam do pokazania daaaaawno zapowiadanego banana. mojego ulubionego miejsca w domu, które od momentu swojego fizycznego objawienia, spowodowało gwałtowne poszybowanie poziomu endorfin. na stałe - no dobra, z mała przerwą na przeprowadzkę.

i mocno sprzyja nocnym polaków rozmowom.

banan

banan z miętą





wtorek, 23 lipca 2013

charles, ray i verner

3 + 1
klasyka.
nieparzysta.




dziką radość z ich przybycia opisywałam tutaj... 9 miesięcy temu. owocem ówczesnego poczęcia są powyższe, oj mocno spóźnione, ale jakże urocze czworaczki.

niedziela, 21 lipca 2013

summer in the city

ok nie każdy jest takim szczęściarzem, że może pochwalić się własnym ogródkiem. ba! przez ostatnie 7 lat nie był mi dany nawet metr balkonu. ale od kiedy dorwałam go w swoje łapki, nagle okazało się, że na niewielkiej powierzchni można wyczarować cuda. cuda na miarę. i niczym moja ogrodnicza guru Alys Fowler urządziliśmy miejski ogródek ziołowy. 

oczywiście nie mieliśmy cierpliwości, żeby wszystko hodować od ziarenka, więc na zakupach głowa bezustannie kręciła nam się dookoła własnej osi, występował wzmożony ślinotok i mocno trzeba się było przywoływać do porządku, żeby balkon nie przemienił się w tropikalną dżunglę... a po 3 tygodniach w krajobraz niczym po wybuchu bomby atomowej. 

a zaczęło się niewinnie - od nieśmiałej uprawy papryki i kolendry z ikeowskiego seciku, później w nasze szpony wpadła lawenda i cyprys, no i totalny must have - kocimiętka, która zaczyna już kiełkować. w sobotę w prezencie od taty dostaliśmy piękną dekoracyjno jadalną papryczkę... a potem pojechaliśmy po bandzie. i przepadliśmy. bazylia czerwona, bazylia grecka, oregano, mięta mojito i kolendra w rozkwicie. 

a na deser bazylia, której żałosny wygląd spowodowany jest słusznym już wiekiem - odziedziczona w związku z wyjazdem wakacyjnym rodziców - ma już ponad rok... i nadal żyje! więc zamiast rechotania szacun się należy.

tadam, tadam. 

















a nocą nasz ogródek wygląda tak