czwartek, 4 lipca 2013

now or never

przyczyn tego, że ostatnio było tu pusto jest bardzo wiele... nie, właściwie jedna - brak czasu, z przyczyn bardzo wielu. o! 

nie-mąż w jakimś mega rozkroku, bywa w domu 1,5 dnia w weekendy, resztę czasu spędza to tu to tam, bynajmniej nie rekreacyjnie. w związku z tym, w zeszły weekend padło złowieszcze "teraz albo nigdy" i się zaczęło!

jedno słowo - przeprowadzka.

a potem było już tylko gorzej. przemęczenie, depresja a na koniec histeria jak a lala. nigdy nie planujcie przeprowadzki (ze sprzątaniem docelowego lokum) na 1,5 dnia. to zadanie zdecydowanie dla ludzi o mocnych nerwach. i chociaż połowa gratów została w starym mieszkaniu, to i tak był hardcore i upojne szukanie  gaci w pudłach o poranku. i chleba na śniadanie, bo zaginął bez śladu. i ostatecznie znalazł się  na swoim miejscu, czyli w szafce, ale nikt nie pamiętał, że go tam odkładał. 

przy okazji załamałam się ilością rzeczy, które nagromadziliśmy. tak na serio, przeraziłam się!!! teraz mam mocne postanowienie, że nic nie kupuję. nic nie potrzebuję. skoro daję sobie doskonale radę bez połowy rzeczy, które zostały i reszty, która tworzy pudlasty pierdolniczek w pokoju, z którego zrobił się pełnowymiarowy składzik, czy piwnicy, to oznacza, że rzeczy mamy co najmniej 2 razy za dużo.

no więc jesteśmy jedną nogą tu, drugą jeszcze tam. a właściwie to sama jestem. z ogonami tylko, które już nie wchodząc w szczegóły zaaklimatyzowały się całkiem idealnie. 

pierwszy noco-dzień był istnym koszmarem. żadnych fajerwerków, spadających meteorytów ani deszczu żab. totalne zmęczenie plus kompletny rozkład. i pęk siwych włosów na czubku głowy. do tego 3 godziny snu, bo przy takich oknach w najdłuższe dni w roku bez rolet spać się nie da. miałam wrażenie że jestem w skandynawii w czasie białych nocy. rano kompletne zombie. przeżycie niezapomniane, skutkujące zaklejeniem sypialnianych okien pseudo-roletami, czyli tekturą. casto jak zwykle niezawodne. nawet chciałam zrobić pamiątkowe zdjęcie, ale jest tam tak rozkosznie ciemno, że no way :)

od kiedy przespałam całą noc, moje nastawienie, że wszystko jest do dupy i zupełnie nie tak, jak być miało, zmieniło się o 180 stopni. pierwsze lody przełamane, a mieszkanie powoli się oswaja... samo. i jest całkiem zajebiste ;p 

z przerażeniem w oczach myślę tylko o sprowadzaniu tutaj resztki dobytku i ogarnięcie pokoju pod wezwaniem siedmiu nieszczęść i 10 plag egipskich...

ale zen. jak niżej ;p






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz