środa, 29 maja 2013

do it...

your-daddy's-hands.

wszystko zaczęło się od tego, że nasza obłędnych rozmiarów sypialnia ma 10,5 metra, mieści łóżko, szafę i jakby nie ma miejsca na nic więcej. no dobra, od biedy można by upchnąć jeszcze jakieś stoliki nocne. ale my uparliśmy się oczywiście, że chrzanić stoliki, biurko musi być! i nie ma przebacz. 

w związku z tym, że jedną ścianę zajmują okna, pod którymi wyrasta tłuściutki kaloryfer, drugą przeznaczyliśmy na szafę a trzecią na tapetę (bo to ciąg komunikacyjny pomiędzy drzwiami wejściowymi i balkonowymi, bezpośrednio przylega do futryny, w związku z czym nic postawić się przy niej nie da) została tylko czwarta. ostatnia. przy której wypadałoby może postawić łóżko? no ale łóżko łóżkiem. przecież musi się koniecznie zmieścić jeszcze biurko. takie z szafką, bo przecież gdzieś trzeba trzymać zszywki i dziurkacz... i nie będzie to szafa z ciuchami. o nie! 

przy takich założeniach (lub jak kto woli - ograniczeniach) było jasne, że nie znajdziemy gotowca. w związku z tym zwoje mózgowe poszły w ruch. i jakoś bardzo szybko i sprawnie powstał prosty projekt, składający się z gotowej szafki i batu ze sklejki, którą uwielbiamy do szaleństwa. dopiero później okazało się, że gotowe nogi, trzeba zastąpić "szytym" na miarę stelażem, bo kaloryfer rozpanoszył się tam gdzie nie powinien. 

i wtedy musiał wkroczyć magik ze swoją spawarką. i odpimpował nam taki stelaż, że czapy z głów. dzięki niemu biurko nie wygląda jak seryjny mebel z Ikei. nabrało vintage'owego smaczku. i trochę żal, że nie widać tego na pierwszy rzut oka. ale w chwilach zwątpienia będę się zakradać pod blat, żeby pomacać te szlachetne spawy. świat od razu staje się lepszy. ot takie zboczenie.

biurko w realu kompletnie nas oczarowało... i zaskoczyło, pomimo, że sami je zaprojektowaliśmy. dziwne. to jedna z takich rzeczy, których kompletnie nie da się opowiedzieć.









niedziela, 26 maja 2013

ściana płaczu

czyli historia porażek... i wtop wszelakich. neverending story.

kiedy już wydawało się, że szczęście jest tuż, tuż... nastąpił wysyp klęsk żywiołowych.

to, co tylko mogło się nie udać - nie udało się. ale co tam, pójdźmy o krok dalej... to, co nawet nam się nie śniło, że może sprawiać jakiekolwiek problemy, utwierdziło nas w przekonaniu, że są takie rzeczy na ziemi i w niebie o których nie śniło się filozofom... a co dopiero nam, maluczkim.

w związku z tym, prawie już przez nas zapomniane, kucie i prucie! na naszych wypielęgnowanych, gładziutkich, niczym niemowlęce cztery litery, szarych ścianach!

zaczęło się przy niewinnym montażu zaległego boku szafek kuchennych (tam gdzie początkowo miała schodzić noga blatu z lux kamienia). wszystko miało zająć dosłownie chwilkę... zajęło niestety kilka chwilek więcej. okazało się, że nasza ściana choć na pierwszy rzut oka prosta, na odcinku 90 cm od podłogi schodzi o 2-3 mm. i niech by sobie była krzywa na zdrowie, ale boczek luksusowo polakierowany wystaje spod blatu, a z tyłu nie przylega do ściany.
co było robić? kuć rów na szerokość bocznej płyty. oczywiście 2 mm nie da się skuć, bo wszystko zaczyna odpadać lawinowo i przy dużym szczęściu robi wyrwę co najmniej 5 mm, więc z powrotem szpachle w dłoń...


przymiarki...


malowanie... i voilà


kolejnym radosnym zajęciem było przesadzanie szalonego gniazdka, które w przypływie estetycznych uniesień poszybowało jakimś cudem w górę, lądując na plecach komody. komoda (żeby nie było już żadnych niedomówień - konkretny model) miała stać w tym miejscu od samego początku. co więcej, od ładnych kilku miesięcy stoi sobie na swoim miejscu, zabezpieczona i lekko odsunięta. problem wyszedł na jaw dopiero kiedy chcieliśmy ją finalnie dosunąć do ściany i przykleić listwy. spektakularny efekt poniżej.


a na koniec czerwona wdowa, która po przymiarce zamiast cieszyć, oślepia i kole w oczy... jednych bardziej niż innych, no ale...


czwartek, 23 maja 2013

czwartek, 16 maja 2013

na swoim miejscu

pierwsze wrażenie było nieco dziwne, wszystko do tej pory było prosto i w kancik, a tu nagle, na dole taki dzwon, noga słoniowa...
ale szczęśliwie zdążyliśmy się już przyzwyczaić! jest fajnie i nawet polubiłam naszą znienawidzoną podłogę - letnia aura jej służy!







udało się też znaleźć pierwszą koto-przyjazną dziurę pod naszym PeeSem, na którego zdecydowaliśmy się w sumie w ostatniej chwili, żeby móc sobie troszkę podkuć. i, pomimo wszystko, była to najlepsza decyzja na świecie! już pomijając sam fakt, że szalenie mi się podoba, to w tą dziurę pod nim chętnie sama bym się wcisnęła... gdyby tylko moja szanowna na to pozwoliła. światło tam jest obłędne!




a później były jakieś tajne spotkania i dyskusje na szczycie




aż pojawiło się TO




za chiny ludowe nie wiem jak to ma działać, ale... się okaże. prototyp fotogeniczny w każdym razie ;)

środa, 15 maja 2013

o sztuce...

komplementowania.

- o fajnie wyglądasz.
- jak to? - krzyczę z kibla.
- no fajny masz kolor tych rajstopek.
wychodzę zszokowana
- yyy... ale ja nie mam rajstopek...
- ojej to Twoje nogi - jakieś takie jasne...

no i to by było na tyle ;p
po 5 latach niebytowania na żadnej możliwej plaży, zaciskania zębów i wiecznych remontów - taka nagroda, no... że białe i bez kolan - kto da więcej?

chciałam również taki podprogowy przekaz tu umieścić, że może zamiast tego nadciągającego Sztokholmu, to trzeba było jakąś bardziej tropikalną destynację wymyślić, z palmą zamiast wikinga! 

wtorek, 14 maja 2013

paździerz

pierwotny projekt zakładał, że blat kuchenny będzie biały, żeby tworzył monolityczną bryłę z szafkami. ze względu na to, że znośny biały laminat nie występuje w przyrodzie, padło na kamień (a raczej konglomerat vel kompozyt - jak zwał...). wiedzieliśmy, że opcja do najtańszych nie należy, ale jakież było rozbawienie, kiedy przyszły wyceny wahające się pomiędzy 10-13 k peelenów. jako efekt uboczny i zdecydowanie niepożądany pojawiły się tiki lekko (lub bardziej - w zależności od okoliczności) nerwowe. cóż było robić? koncepcja padła i trzeba było wymyślić nową. 

nowa, zdecydowanie bardziej przaśna, ale zgodna z ideą, że mieszkanie służy do mieszkania, a nie jedynie do oglądania, chodzenia w plastikowych osłonkach na buty i białych rękawiczkach małgorzaty rozenek. tym razem postawiliśmy na drewno. drewno kochamy miłością wielką, chociaż niestety przeważnie do czasu zaolejowania i nabrania przez nie odcienia znienawidzonej korpo-pomarańczy. ku naszemu wielkiemu (i tym razem dla odmiany - miłemu) zaskoczeniu różnica w cenie przepastna. fakt, że nie żaden egzotyk, tylko polski dąb surowy, ale... jak się zniszczy to 4 razy możemy go wymieniać, żeby osiągnąć cenę białego szaleństwa. 
w pełni szczęścia, że udało nam się tyle zaoszczędzić, byliśmy już o włos od postawienia kolejnego  milowego kroku... ALE. no właśnie - ale. zawsze musi być jakieś ale. niezależnie od pozytywnego podejścia, elastyczności i innego zaklinania losu czy modłów tantrycznych w kierunku jedynego oświeconego Buddy. "... ale takiej grubości to w tej chwili nie mamy i nie wiadomo kiedy mieć będziemy". dodajmy, że... w przyszłości. 
powalająca informacja, że MOŻE za 2-3 miesiące blat będzie dostępny przyszła nagle, niespodziewanie, niczym błyskawica przeszywająca burzowe niebo i powaliła swoją siłą cały remontowy pułk. 

w tej chwili każdy puka się w głowę i myśli sobie, że przecież trzeba iść gdzieś indziej. otóż nie jest to takie proste. zupełnie, no zupełnie nieoczekiwanie mamy sytuację niestandardową, co oznacza blat niewymiarowy o głębokości 70 cm i 64 cm. większość firm produkuje blaty z maszyny czyli o standardowej głębokości 60 cm, które trzeba by dodatkowo łączyć wzdłuż - wątpliwa przyjemność, dlatego zdecydowaliśmy się czekać... nie wiadomo ile i nie do końca wiadomo na co... ale kto by się przejmował... zen.

nadeszła zatem pora na wersję nr 3. tymczasową, na przeczekanie. wersję, która skądinąd szalenie się nam podoba i gdyby nie spodziewana problematyczność w utrzymaniu sterylności (no dobra, względnej czystości) mogłaby zostać z nami na dobre. 

płyta osb. potocznie paździerz. 

piękna (wbrew nazwie). tania. oryginalna. same plusy... no może poza zadrami włażącymi w łapy (ewentualnie tyłek, bo mam takie małe hobby - przesiadywanie na blacie). może ktoś zna sposób na jakieś cudowne zabezpieczenie takiego blatu? obawiam się, że nawet wylanie kilku puszek lakieru w dłuższej perspektywie polegnie w boju... a szkoda. bo fajne...








piątek, 10 maja 2013

bo!




i właśnie dlatego




bo piękne krzesło jest jak najdoskonalsza rzeźba, która łączy funkcje ozdobne i użytkowe. moja słabość do krzeseł jest kompletnie niepohamowana. gdyby nie czujne oko nie-męża, kupowałabym więcej niż to mieszkanie jest w stanie pomieścić...

środa, 8 maja 2013

cud

się zdarzył prawdziwy. zaczynam szczerze wierzyć, że miejsce w którym mieszkamy jest jakieś magiczne - najpierw historia z Franką (kotą cudownie uratowaną, ulubienicą rodziców nie-męża) a teraz to.

no więc dziś nie-mąż wrócił z pracy i odparował: "znalazłem Twoją chustkę".

yyyy... yyy... jak to?

no więc chustkę (moją najulubieńszą, dodajmy) zgubiłam 3 tygodnie temu, jeszcze przed Pragą. co więcej zgubiłam ją tego dnia, kiedy wychodząc z rana nie-mąż powiedział: "fajną masz tą chustkę, bardzo Ci pasuje." (sic!) 

no crazy!

naszukaliśmy się jej, pielgrzymując we wszystkie odwiedzane przez nas tego dnia miejsca, dzwoniłam nawet do korpo-taxi, którą akurat tego dnia jechałam, byliśmy na uniwerku i w milionie innych miejsc, bo to busy piątek był.

anyway po 3 tygodniach, brudna, zabiedzona, cała utytłana w liściach i innych robaczkach, rozjeżdżona przez opony, zalewana hektolitrami deszczówki i wypalana słońcem - jest! powróciła! a co najbardziej zaskakujące, po praniu okazało się, że wzbogaciła się tylko o 1 małą dziurkę! 

no CUD, no!


poniedziałek, 6 maja 2013

karkołomne DIY

czyli jak zrobić regał na książki (wpasowany we wnękę - co ważne) inspirowany czarnym kwadratem Malewicza


czyli nie próbujcie tego w domu!
nigdy!


do jego wykonania potrzebne nam będą:

  • Ikea expedit 149x149 cm biały połysk (bo tylko on wygląda nie-beżowo-tandetnie)
+

  • czarna folia samoprzylepna matowa - takie rzeczy tylko w Casto
  • sprawne ręce 
  • dobry projekt
  • całe morze cierpliwości
  • 2 miesiące, które można sobie ot tak z życia wymazać
  • jeszcze więcej cierpliwości
  • pot, łzy
  • zgrzytanie zębów
  • męki / udręki
  • niekończące się pokłady samozaparcia 
  • niezrażanie się niepowodzeniami
  • ostatnie podrygi cierpliwości
  • i jeszcze jednak troszkę...

ja nie wiem skąd ja takich chłopaków wytrzasnęłam, bo kto inny (ja w pierwszej kolejności na przykład) to by pizgnął drzwiami i tyle by go widziano. ale nie. nie oni. oni twardo. z rzygiem na ustach, ale twardo. do przodu. 2 kroki w przód, a trzy w tył, ale konsekwentnie. trzeba to przecież jakoś skończyć.

no nie wiem... jacyś z innej planety są. 













et voilà 



a cały ten genialny pomysł wziął się bynajmniej nie z nudów, tylko z tego, że nasz pierwotny super-wypaśny projekt regału został wyceniony u lakiernika na 4 tysie, co lekko nas powaliło i postanowiliśmy wziąć jednak sprawy w swoje ręce, a raczej w ręce chłopaków.
no i... brawo ci panowie!!! brawo!