wtorek, 14 maja 2013

paździerz

pierwotny projekt zakładał, że blat kuchenny będzie biały, żeby tworzył monolityczną bryłę z szafkami. ze względu na to, że znośny biały laminat nie występuje w przyrodzie, padło na kamień (a raczej konglomerat vel kompozyt - jak zwał...). wiedzieliśmy, że opcja do najtańszych nie należy, ale jakież było rozbawienie, kiedy przyszły wyceny wahające się pomiędzy 10-13 k peelenów. jako efekt uboczny i zdecydowanie niepożądany pojawiły się tiki lekko (lub bardziej - w zależności od okoliczności) nerwowe. cóż było robić? koncepcja padła i trzeba było wymyślić nową. 

nowa, zdecydowanie bardziej przaśna, ale zgodna z ideą, że mieszkanie służy do mieszkania, a nie jedynie do oglądania, chodzenia w plastikowych osłonkach na buty i białych rękawiczkach małgorzaty rozenek. tym razem postawiliśmy na drewno. drewno kochamy miłością wielką, chociaż niestety przeważnie do czasu zaolejowania i nabrania przez nie odcienia znienawidzonej korpo-pomarańczy. ku naszemu wielkiemu (i tym razem dla odmiany - miłemu) zaskoczeniu różnica w cenie przepastna. fakt, że nie żaden egzotyk, tylko polski dąb surowy, ale... jak się zniszczy to 4 razy możemy go wymieniać, żeby osiągnąć cenę białego szaleństwa. 
w pełni szczęścia, że udało nam się tyle zaoszczędzić, byliśmy już o włos od postawienia kolejnego  milowego kroku... ALE. no właśnie - ale. zawsze musi być jakieś ale. niezależnie od pozytywnego podejścia, elastyczności i innego zaklinania losu czy modłów tantrycznych w kierunku jedynego oświeconego Buddy. "... ale takiej grubości to w tej chwili nie mamy i nie wiadomo kiedy mieć będziemy". dodajmy, że... w przyszłości. 
powalająca informacja, że MOŻE za 2-3 miesiące blat będzie dostępny przyszła nagle, niespodziewanie, niczym błyskawica przeszywająca burzowe niebo i powaliła swoją siłą cały remontowy pułk. 

w tej chwili każdy puka się w głowę i myśli sobie, że przecież trzeba iść gdzieś indziej. otóż nie jest to takie proste. zupełnie, no zupełnie nieoczekiwanie mamy sytuację niestandardową, co oznacza blat niewymiarowy o głębokości 70 cm i 64 cm. większość firm produkuje blaty z maszyny czyli o standardowej głębokości 60 cm, które trzeba by dodatkowo łączyć wzdłuż - wątpliwa przyjemność, dlatego zdecydowaliśmy się czekać... nie wiadomo ile i nie do końca wiadomo na co... ale kto by się przejmował... zen.

nadeszła zatem pora na wersję nr 3. tymczasową, na przeczekanie. wersję, która skądinąd szalenie się nam podoba i gdyby nie spodziewana problematyczność w utrzymaniu sterylności (no dobra, względnej czystości) mogłaby zostać z nami na dobre. 

płyta osb. potocznie paździerz. 

piękna (wbrew nazwie). tania. oryginalna. same plusy... no może poza zadrami włażącymi w łapy (ewentualnie tyłek, bo mam takie małe hobby - przesiadywanie na blacie). może ktoś zna sposób na jakieś cudowne zabezpieczenie takiego blatu? obawiam się, że nawet wylanie kilku puszek lakieru w dłuższej perspektywie polegnie w boju... a szkoda. bo fajne...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz