środa, 31 października 2012

straszno...

niestraszno. na pewno zaś kocio :)

po pierwsze:
Mikluska jako ideał kota halloweenowego:
pomarańczowa jak dynia,
biała jak duuuuuchy,
i czarna jak czarnyKot!

 
po drugie:
pierwszy w życiu lampion z dyni stworzony przez nie-męża, na dodatek z kotem Simona

po trzecie:
Gajko-podziw dynio-wielki zakończony przypaleniem wąsa


poniedziałek, 29 października 2012

hu hu ha! hu hu ha! nasza fuga zła!

jeśli było coś, czego nie podejrzewaliśmy o fakap, to były to kafelki łazienkowe. przypadkowo wypatrzone, złowione, koniec kropka. oddane w ręce, które niejedne kafelki już kładły. zen. i tak do czasu, kiedy z drugiego końca linii frontu zaczęły napływać niepokojące informacje o tym, że jakieś dziwne te kafelki, nie trzymają wymiarów... 
- nie no, jak to? niemożliwe... (zimna krew, godna Stalowego Sylwesrtra, zachowana po mistrzowsku)

jak nietrudno się domyślić, inspekcja po raz kolejny wykazała, że absolutnie wszystko jest możliwe. oraz że nie ma nic na zawsze - choć to another story, ale doszłam do wniosku, że przy różnorakich okazjach warto dodawać taką dygresyjkę ku pamięci... 

wracając do sedna - kafle, skądinąd słusznych rozmiarów, swych wymiarów nie trzymają, co jest niestety zabójstwem przy fugach szerokości 2 mm. pierwszy błąd jest niezauważalny, ale każdy kolejny powoduje coraz to większe wypaczenia. wszystko zaczyna się krzywić i zmierza ku nieuchronnemu upadkowi. taki efekt lawiny. przy szerszych fugach można dokonywać delikatnych malwersacji, tu dodać, tam, odjąć i nikt nie rzyga. a tak? kupa. usiąść i płakać, bo płacz ostatnio jedynym lekarstwem na męki świata doczesnego. oczyszcza umysł i ciało. z toksyn dnia codziennego.

no więc kiedy byłam już o krok od zapłakania nad tym marnym losem, Miszczu jakoś ogarnął temat (jedyną słuszną ostatnio) metodą puzzli, dobierał, przebierał i pasował... na żołnierza. efekt go zadowolił, a trzeba zwrócić uwagę, że wymagania jakościowe ma wysokie. brawo! wiwat i famfary. kolejny kryzys zażegnany. i byłoby to piękne zakończenie tej wzruszającej historii, gdyby nie ONA. fuga. biała. być miała. a wyszła nie do końca.

oszczędzając opisu całej procedury wciskania fugi w 2 mm szparę powiem tylko, że jak się coś wciska, to to sobie lubi wypsztyknąć. i wtedy następuje odruch wciskania z powrotem. i tak radośnie w kółko: wpsztyk i wypsztyk. a po wygranej walce, czyli wypełnionych po brzegi szczelinach, wyglądających rozkosznie niczym pełny brzuszek szczeniaka po zbyt obfitym posiłku, wypadało by się cieszyć z dobrze wykonanej roboty.

no ba, satysfakcja i radość, że "never again" nawet wystąpiła. do czasu... aż fuga wyschła. bo wtedy okazało się, że był to doskonały sposób na wykreowanie nowego trendu wnętrzarskiego - fugi moro. powinniśmy go chyba opatentować, bo oczyma wyobraźni już widzę te tłumy, które marzą by mieć w swojej łazience fugę cieniowaną, taką brudno-czystą, na słońce i na zawieruchę, 2 w 1, 3 w 5, tęczową, czy raczej monochromatycznie tęczową. rozwiązanie nietuzinkowe, rzadko jeszcze spotykane i proszę nie uprzedzać się, że wygląda nieestetycznie, jakby miejscami brudna była, czy z grzybem. absolutnie nie. to taki efekt postarzenia. swoiste retro. nowe, a jakby zużyte.

zdjęć nie umieszczę wyłącznie ze względu na ochronę patentową i ze strachu, że ktoś mógłby mnie ubiec we wprowadzaniu tego hitu. wszak jest już fuga z brokatem. czemu by nie pójść o krok dalej. polecam!

aczkolwiek ze względu na to, że musimy przeprowadzić jeszcze kilka testów i dopracować technologię, postanowiliśmy się wstrzymać do czasu udoskonalenia i niestety wymienić fugę na nudną i standardową. białą. co to oznacza? że świstak stoi i dłubie w tych sreberkach. po takim treningu cierpliwości to już chyba nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi! Miszczu pokłon czołem do kolan za to. będę bardzo dużo ćwiczyć, żeby osiągnąć ten jogiński wyczyn, chociaż zastanawiam się, czy przypadkiem nie wiązało by się to z koniecznością usunięcia kilku żeber... hmmm.. to jakoś może w inny sposób to rozwiążemy :)


hu hu ha! hu hu ha!

niedziela, 7 października 2012

krzesełka my love

rany, rany!!! przyjechały! nadleciały i przybyły!!! już są!!! nasze!

jedyna radość remontu!

extravaganza.


wypaczone u zachodnich sąsiadów. najtańsze w swej nietaniości. w niemieckim grajdołku, w którym rachowanie nie jest chyba mocną stroną. i nie wiem czy w ramach zadośćuczynienia za straty moralne, czy też na osłodę opasłego rachunku, dostaliśmy designerski kuchenny gratis. w najmodniejszym w tym sezonie kolorze nude! mała rzecz a cieszy. przydatność może się co prawda okazać bliska zeru (chociaż nie mówmy hop, może natchniona zacznę ubijać pianę ręcznie), ale euforia nie do zmierzenia i nie do przecenienia! ach ta magia rzeczy za darmo!




plus okazało się, że ten projekt to zdobywca reddot design award - Product Design 2012!ha!

z n-c mogłabym mieć dosłownie wszystko. ślinotok występuje za każdym razem kiedy wchodzę na ich perwersyjną stronę. dla mnie - wzornictwo totalne.

no ale powracając do sedna... do dzikiej rozpusty dla zmysłów - krzesełek doskonałych. żeby nie wykorzystać całej radości i zostawić trochę na później, uchyliliśmy zaledwie rąbka tajemnicy. ależ smakowity był to rąbek i doskonały w swojej prostocie.



a krzesła wystąpią jeszcze w pełnej krasie. w swoim naturalnym środowisku. miejmy nadzieję, że soon... er than later :)


p.s. gdybym jednak wolała pozostać przy dotychczasowym sposobie bica piany, to no worries, nie-mąż już wymyślił nowe zastosowanie dla ubijaczki - estetyczny drapak do głowy. i wszyscy są szczęśliwi :)

sobota, 6 października 2012

sześć kolorów szary

malowanie! hura! ale fajnie!

pędzelki, pędzeleczki. pudełeczka. urocze i śliczne. wszystko i tak o kant... potłuc, bo w realu sprawdził się jedynie stary, wysłużony mini-wałeczek.





ale nic to... przecież liczy się tylko to, że kolor paznokci odpowiednio do okoliczności dobrany!




podobno od przybytku... taaa... może i głowa nie boli, ale twarz jakoś dziwnie wykrzywia.



a w związku z tym, że nie mogliśmy się ostatecznie zdecydować, postanowiliśmy jeszcze kilka próbek dokupić... dla ułatwienia.

gratulacje. hurra! świetna rada wujku! pysznie!

poniedziałek, 1 października 2012

o wyższości kalafiora nad brokułem

staram przekonać sama siebie. tak samo jak o tym, że boczek może zastąpić szynkę parmeńską, a do życia nie jest mi niezbędny parmezan. a przecież tak kocham gotować. kochałam znaczy? bo w obecnym stanie czuję się jak gar-kuchnia żywiąca artylerię. jedzenia ciągle za mało i z braku czasu wciąż takie samo. w kółko trzeba produkować nowe. codzienny obiadek do pracy. wiem co jem+oszczędności w jednym jak przystało na perfekcyjną panią domu. i pana domu, bo nie-mąż razem ze mną realizuje ten niewdzięczny projekcik. a niewdzięczny dlatego, że musimy się zmuszać do gotowania, co odbiera całą radochę. jak byśmy mieli ręce związane łańcuchem wyrzeczeń i obowiązków. szybko, szybko, nie ma czasu.
a ja bym chciała powolne canneloni z 3 serami, energetyczną zupę kubańską, kacze udko w zalotnym towarzystwie czerwonego wina i kurczaka chow mein. slow foodu chcę.

i tylko dżemor relaksujący pozostał. dżem, który przywraca spokój. zen.

i w imię czego to wszystko? ojejkujejku tak strasznie mi się ta lampa podoba i te krzesełka i ten stół piękny ponadczasowy.

w imię tego, że jeszcze się łudzę, że mi na wszystko styknie, jak będę oszczędzać na brokułach.