poniedziałek, 31 grudnia 2012

tadam, tadam!!!

nasz remont ma już rok!!!

w normalnych warunkach nie byłby to oczywiście powód do świętowania czy dumy szczególnej, ale zważywszy na to, że zima, chorość i joker na twarzy zagościł... trzeba się cieszyć z małych rzeczy. celebrować je, zgodnie z zasadą czego nie możesz przeskoczyć, pokochaj miłością pełną.

 a zatem love, love, love!!!

przezornie powstrzymaliśmy się jednak od zaintonowania dzikiego sto lat, sto lat...
co to to nie!



na rocznicę nie-mąż obiecał rozstawić sofkę i rycersko słowa dotrzymał. 



no bo przecież kanapa rozstawiona być miała, a nie złożona, nadająca się do użytku, prawda? słowa o tym w przysiędze nie było. nasiłowaliśmy się, przytargaliśmy łoma z piwnicy... i okazało się, że nie mamy filców czy tam filcy (w każdym razie ani jednych ani drugich). ale warto było, prezentuje się niezwykle dostojnie, nie sposób jej nie zauważyć omiatając mieszkanie wzrokiem (obciążonym nawet dużą wadą wzroku), piredolniczek wypisz wymaluj jak po przejściu huraganu.

oto jak jeden mebel zrobi Ci mieszkanie! miejsca nie starczyło już na nic innego - cóż za oszczędność... czau i grosza.

niedziela, 30 grudnia 2012

i stał się kolor

stał się oczywiście nie sam, w cudowny nadprzyrodzony sposób, poprzez wielki wybuch, czy inne zstąpienie z niebios. stał się za pomocą miecza świetlnego nie-męża, który walczył tak długo aż walkę bezsprzecznie wygrał! Grand Master Yoda! (tylko ładniejszy ;p)

ostateczna walka rozegrała się kiedy miecz po długich i żmudnych bojach z barwy białej zmienił się na szarą i zadał decydujący cios. a wtedy wszystko stało się jakieś inne, nabrało wyrazu. prawie zapomniana wizja z ekranu stała się rzeczywistością. jedyną obowiązującą, kuszącą i bardzo smakowitą.

tym samym oficjalnie chcielibyśmy powiedzieć dalszemu malowaniu stanowcze NIE! znaczy ja to raczej w charakterze chórku, za to równie głośno co solista. cały mój wkład w malowanie bowiem polegał na tym, że idąc w sobie tylko wiadomym (a może nawet niewiadomym) celu, wdepnęłam nie-remontowym butem prosto w kuwetę z szarą farbą... wywracając wszystko do góry brzuchem i bryzgając szarą mazią na prawo i lewo. brawo ta pani! niezbędna była natychmiastowa reanimacja. szczęśliwie pacjent przeżył.

zatem wałkom, fikuśnym pędzelkom, które tak słodko uśmiechają się na półkach i zachęcają "kup mnie, kup mnie, nie będę robił smug", serdecznie dziękujemy. mamy przesyt (teoretyczny lub organoleptyczny) na najbliższą pięciolatkę.

no ale pięknie się zrobiło. szary dobraliśmy idealnie, tworzy harmonijną całość z panelami zewnętrznymi i zmienia barwy niczym kameleon w zależności od oświetlenia. już go uwielbiam!










ten fragment to mój absolutny faworyt!!! dowód na istnienie perfekcji ;p




a dla podkreślenia podniosłości chwili...


poniedziałek, 24 grudnia 2012

merry, merry, szmery bajery


wszystkim Ewom, Adamom, Mikołajom, kotom i psom oraz pozostałym czworonogom i dwunogom
życzymy


mewka i mewko-łaj ;)


no i cóż to by były za święta bez chWHAMu ;p większość stacji w tym roku ambitnie zbanowało... po masakrze, która rozegrała się którejś mroźnej zimy, kiedy to w Wigilię przełączając stacje radiowe można było słuchać Last Christmas all day long :)

w tym roku ja sobie puszczę :)


niedziela, 23 grudnia 2012

busy, busy

no dobrze, ostatnio cały czas mamy zapełniony tak, że nie da się igły wcisnąć! wszystkie nieoczekiwane zdarzenia witam soczystym bluzgiem, w nadziei, że się przestraszą i znikną zalęknione. niestety nigdy się tak jeszcze nie stało, ale wychodzę z założenia, że próbować warto!

plan na tydzień wprzód, inaczej się nie dało. ale dzisiaj mam powody do mega dumy. żołnierska musztra i podtrzymywanie powiek na zapałki się opłacało. jak patrzę na to ile udało nam się zrobić to sama się do siebie śmieję. mimo dwóch pełnych etatów, wyjazdów związanych z jednym z nich, malowania remontowego wciskanego to tu to tam, przedświątecznych przygotowań, zakupów, piątkowych zajęć i wspierania różnych szczytnych inicjatyw (szczęśliwie często zdalnie)! ufff... 

wszędzie biegiem, nie trwoniąc cennego czasu i udało się! mam taką refleksję, że duża zasługa tego, że nie biegaliśmy po centrach handlowych w poszukiwaniu bardziej lub mniej trafionych prezentów. cenny czas poświęciliśmy w tym roku na celebrowanie świąt i tworzenie rzeczy własnoręcznie. DIY rządzi. zaczęliśmy od pierniczków, później była choinka (!!!) i ozdoby, a przy tym wszystkim prócz potu i łez, dużo śmiechu i dobrej zabawy. no i satysfakcja przeogromna. da się, trzeba tylko wszystko dobrze zorganizować. no i mieć najlepszego pod słońcem nie-męża, któremu się chce!!! wsparcie elfów z piłą tarczową też się czasem przydaje.

teraz jeszcze tylko śledzie pod pierzynką, barszcz czerwony, sałatka jarzynowa, chleb, ciasto kruche na tartę i możemy zaczynać... aaaaa... o ile dotrwamy ;p






















i nasza mega wypaśna choinka, której nie byłoby bez sprawnej kooperacji z elfami wszystkich cechów ;p ale gdyby ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości, to mam NAPRAWDĘ najwspanialszego nie-męża na świecie!!!!



czwartek, 20 grudnia 2012

nie patrz na mnie wilkiem

strasznie mnie cieszy, że co chwilę, w różnych okolicznościach przyrody znajduję kolejne genialne polskie marki, robiące fantastyczne rzeczy. próbują, zaczynają i rosną w siłę. wspólnym mianownikiem jest dobry projekt, który ku mojej wielkiej radości, sprawdza się. jest kluczem do sukcesu. ludzie coraz częściej szukają alternatywy dla sieciówek, polują na rzeczy wyjątkowe, dobrej jakości, pięknie zaprojektowane i najlepiej... polskie. powraca lokalny patriotyzm. a to wszystko dzięki temu, że  wreszcie fakt, że coś jest opolskie jest powodem do dumy, a nie

obserwuję już od jakiegoś czasu, że ten trend się umacnia, dzięki czemu powstaje bardzo dużo nowych, ciekawych projektów naprawdę zdolnych ludzi.

ostatnio przy okazji DDZ odkryłam woolves.

w szarościach wszelkiej maści rozkochana jestem od dawna, tkwię w nich i nie mam zamiaru zmieniać obiektu westchnień. bo szary pasuje każdemu. kiedy trzeba jest elegancki, w pozostałych momentach luźny i bezpretensjonalny. daje przestrzeń żeby odetchnąć i zabarwić każdy dzień na inny kolor, za pomocą barwnych dodatków. nie łapie kociej sierści tak jak czarny. i chociaż powtarzam, że ja w środku jestem czarna, to w moim czarnym sercu szary zajmuje bardzo ważne miejsce. następny w kolejce jest biały.
monochrom, monochrom, monochrom!

wracając do bohatera - woolves przybył! i od razu pyszczki wykrzywiły się w kształt wesolutkiego banana. czarna koperta!!!! mniam mniam! mniej więcej taka sama "nic nie znacząca różnica" jak w soul food, gdzie quesadille podają w czarnych styropiankach. niby nic a cieszy. bo to wcale nie jest nic. wszystko jest głęboko przemyślane. ma się wyróżniać. ma zwracać uwagę i budzić pożądanie. 

bo woolves jest przemyślane od początku do końca.


 po otwarciu tej czarnej poduchy, zupełnie odpadłam. dlatego:


nie mąż jak to zobaczył, stwierdził - "mają Cię". i chyba tylko on wie, jaką ma rację! to są te "nic nie znaczące różnice", które sprawiają że banan tkwi na swoim miejscu dużo dłużej niż zwykle. i robi się tak jakoś miło. to przecież nic nie kosztuje. sprawianie przyjemności jest za darmo, tylko nie każdy o tym pamięta i nie każdemu się chce.  nie muszę chyba dodawać jak to wpływa na wizerunek marki. Karolina - gratuluję!!! i dziękuję! :)

she woolf



zdjęcie jest własnością  projektantki


foggy reindeer



trzymam kciuki za pięknych, młodych, kreatywnych ;p dzięki którym świat jest jakiś taki... ładniejszy.