czwartek, 6 grudnia 2012

Pani Mikołajowa

życie biegnie jak szalone, zdążyliśmy przeoczyć andrzejki, wosk się nie polał, przyszłość pozostaje niewiadomą... trzeba z tym żyć.


później spadło białe, zasypało i zrobiło się jakoś tak całkiem bajkowo - o ile oczywiście białe pozostaje w bezpiecznej odległości, czyt.  za oknem! krajobraz nie wygląda bynajmniej jak centrum miasta, a ulica za drzewami jak jedna z najruchliwszych w Warszawie. spokój jakiś i sen zimowy.

przegapilibyśmy pewnie i mikołajki... gdyby nie wypadały akurat w dzień zakupów spożywczo-przeżywczych. zupełnie przypadkowo znaleźliśmy się na innym poziomie świadomości, a kiedy już na nim tkwiliśmy, to nie sposób było nie pójść, nie sprawdzić... czy może jest? magiczna siła podświadomego przyciągania wiodła mnie do czerwonego niczym czapa Mikołaja, wyczekiwanego od tygodni, czajniczka do herbaty. był, był, był! jakieś przebiegłe elfy zakitrały go właśnie  dla mnie. dostał nawet błogosławieństwo od naczelnego sceptyka kraju - nie-męża, który na klasyczne czajniczki patrzył krzywo i fukał pod wyimaginowanym wąsem, studząc moje zapędy do kupowania tegoż, we wszystkich kolejnych kolorach tęczy. przy kolorze dekadenckim nastąpił przełom, ale wtedy ja zachorowałam na krwistą czerwień. wychodzę więc z założenia, że jest to poniekąd prezent od losu ;p a że przy kasie musieliśmy wyjąć kartę, żeby za niego zapłacić, to już tylko szczegół.

no i kiedy wyszliśmy ze sklepu, obnosząc z dumą nasze trofeum okazało się, że to Mikołajki! a zatem zakup w pełni usprawiedliwiony! a nawet uzasadniony i w żadnej mierze nie zasługujący na potępienie! mimo, że kolekcja utensyliów kuchennych na nowe mieszkanie rozrosła nam się imponująco... ale ta kwestia zasługuje na odrębny post, który z całą pewnością się kiedyś pojawi.




tym sposobem podstawowe wyposażenie na Lejdis zapewnione :)

jest jeszcze jeden przedmiot, który trafił w moje ręce, przez zrządzenie poczty polskiej, właśnie w Mikołajki i którego przemilczeć zwyczajnie nie mogę. to jedna z takich rzeczy, które atakują znienacka w małych seriach i nie pozwalają na odłożenie zakupów na później. znajduje się je przez przypadek, a później absolutnie nie pozwalają przestać o sobie myśleć. i przez to właśnie są absolutnie wyjątkowe.

taki jest mój wisiorek od Brzydk* projekt zakłada wykorzystanie starych czcionek drukarskich do tworzenia niezwykłej biżuterii, trochę inaczej. i całkowicie wpisuje się w mój kanon piękna :)
cytując za projektantami:
"Typograficzny fetysz dla miłośników liter, drewna, stylu retro. Czcionki przepracowały w drukarni kilkadziesiąt lat, należy im się odpoczynek. Towarzyszy im niezwykły zapach i ślady zużycia."

o tak!
krótko. treściwie. wszystko prawda. podpisuję się własną krwią...
kocham jego zapach, prostotę, ideę kreatywnego recyklingu i świadomość obcowania z kawałkiem drewna, który ma swoją tajemniczą historię i bliżej nieokreślony zacny wiek.




fetysz, który muszę jednak dzielić...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz