wtorek, 31 lipca 2012

puzzle

skoro ściany nie chcą współpracować, to na tapetę wzięliśmy podłogi. surowe płytki imitujące beton. idealnym rozwiązaniem byłaby dla nas szlifowana wylewka betonowa, ale nigdy więcej szlifowania! ścian, sufitu, podłogi - never. zawsze najprostsze pomysły okazują sie najbardziej skomplikowane w wykonaniu. poza tym nasza wylewka już pęka, jak to wylewka... wymagałaby zatem dylatacji. a na nią pomysłu brak.

szukaliśmy, szukaliśmy, przeglądaliśmy, aż któregoś dnia trafiliśmy na nie i nie było już odwrotu. zaletą była również bardzo przekonująca cena (i choć nie ona była głównym kryterium, bardzo przyjemnie nas połechtała).


kiedy okazało się, że w związku z przestojem innych niezwykle seksownych czynności (przycieranie, gruntowanie, malowanie ścian i sufitów) bierzemy się za płytki, entuzjazm sięgnął zenitu. już się nie mogłam doczekać. bo jak już się kładzie płytki, to przynajmniej widać postęp. entuzjazm niestety został zduszony już w zarodku kiedy nie-mąż powiedział, że płytki różnią się od siebie wymiarami i generalnie to w ogóle mają nieco inny wymiar niż ten zakładany przez nas w planie. kupiliśmy płytki 60 / 30 cm plus dodaliśmy 2 mm na fugę. okazało się jednak, że ten wymiar jest liczony razem z fugą, więc na całej długości doszło nam gratisowe 6 cm. ale, ale... to jeszcze nic!

załamka nastąpiła kiedy okazało się, że płytki są jakby z 2 partii - część jest rzeczywiście taka jak ta wyselekcjonowana na wystawie, równomiernie nierównomierna, a część jest wyraźnie dwukolorowa, z widoczną granica pomiędzy kolorami. shit. fuck. demed. no i się zaczęło. pasowanie, układanie i stękanie. puzzle wielkogabarytowe. wielce ciężkie też. niestety.


ale o dziwo z całego tego chaosu, który wydawał się nie do ogarnięcia, powoli zaczęła wyłaniać się harmonijna całość... no ale zaraz, zaraz, chwileczkę... najpierw trzeba było rozpakować wszystkie paczki (szczęśliwie mieliśmy zapas, więc dało się płytki przebierać), przykryć kafelkami całe mieszkanie i skakać pomiędzy nimi w poszukiwaniu odpowiedniej tonacji. następnie przekładać, tasować, odwracać, zamieniać, losować... by wreszcie krzyknąć DOBRZE! jest dobrze.





pozostało tylko oznaczyć każdą sztukę i przeprowadzić spis powszechny. a później utrwalić ten stan klejem i fugą.







pięknie jest!

poniedziałek, 30 lipca 2012

kija drugi koniec

no firaneczki cud, malyna... elegancja francja. jest tylko jeden malutki szczegół... plus, który okazał się jednocześnie minusem. czarność ich czarna. łaposłoneczność doskonała. saunotwórczość. przy obecnej aurze wytrzymać tam ciężko. mury nagrzane, stygnąć nie chcą, okna zadekowane, całą swoją mega rozkoszną powierzchnią zbierają wszystkie okoliczne promienie słoneczne (taka naturalna klima dla sąsiadów, gratis). udar wieczny panuje. ściany i sufity nie chcą farby przyjmować tak jak powinny. piją ją łapczywie i zasysają niczym gąbka. takie są spragnione. smugi i strupy to codzienny krajobraz.

czekamy na deszcz.

niedziela, 29 lipca 2012

eko patrol

post ku przestrodze. 

dzisiaj mieliśmy okazję zaobserwować jak działają nasze ukochane służby miejskie. była to również kolejna okazja do mega wkurwa, za przeproszeniem, albo w sumie bez. 

jadąc trasą prymasa tysiąclecia czujne (choć przecież zapylone) oko nie-męża zaobserwowało niecodzienne zjawisko w postaci kociastej kulki. wystraszonej i przycupniętej na murku z którego wyrastają ekrany dzwiękochłonne, w samym środku wiaduktu nad wolską. w związku z tym, że oko przemęczone i być może omamogenne, a mój refleks spóźniony, utkwiony jeszcze w dniu wczorajszym, zrobiliśmy zgrabne kółeczko ze wzmożoną czujnością. okazało się, że oko jednak sokole, dodatkowo wyćwiczone przy szukaniu dziur/ubytków/nierówności. bida siedzi jak w mordę strzelił, skulona, zestresowana, tir śmiga za tirem, aż chce się zatrzymać samochód i zaprosić na miękkie salony. tylko jak? na trasie szybkiego ruchu? niebezpiecznie  dla: nas/ innych/ kici. spłoszy się i pójdzie w tango, breakdance między samochodami. yyyy może innym razem. przychodzi niechciane otrzeźwienie. 
przy najlepszych chęciach ratowania wszechświata decydujemy się jednak zadzwonić po ekipę bardziej wyszkoloną. 112 podaje numer na 986. eko patrol. pani miła, wysłuchuje szczegółów, dopytuje, przyjmuje zgłoszenie, uspokajającym głosem informuje, że przekazuje do patrolu. 15:40. no super, łał. cud. malina. coś działa jednak w tym kraju. brawo misiu!

tiru riru, obiad, gadka szmatka, ciacho, relaks, świat jest piękny. 

wracamy. nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie poprosiła nie-męża o kolejne kółeczko, tak dla stuprocentowej pewności, że wszystko poszło gładko i bezproblemowo. inaczej spać bym nie mogła. z uśmiechem na ustach i nowo odzyskaną wiarą w świat i ludzi, rozglądam się z kojącym przeświadczeniem o  happy-endzie. hmmm... chciałabym widzieć swoją minę w momencie,  kiedy zobaczyłam to biedactwo wciąż kurczowo trzymające się cholernie wąskiego murka, tym razem w pozycji spadająco-leżącej. komentarzy przywoływać nie będę. cenzura własna nie pozwala. godzina 17:54. ponad dwie godziny od zgłoszenia (a nie wiadomo ile kot tam siedział zanim go zobaczyliśmy).

kolejny telefon, tym razem z ostrą amunicją. inna pani. mówimy, że w sprawie zgłoszenia sprzed 2 godzin na wiadukcie. pani mówi, że tak - kota. czyli wie o sprawie (ciekawe w takim razie ile mają zgłoszeń, skoro tak błyskawicznie kojarzy?). mówimy, że minęły 2 godziny i on tam nadal siedzi, jest bardzo spłoszony, na co pani z rozbrajającą szczerością odpowiada, że jeszcze sobie posiedzi (!!! no jaja pourywać normalnie) bo nie mają wolnego patrolu. 
- są sprawy pilniejsze, a niektóre to nawet od wczesnych godzin porannych czekają.
podejmując wszelkie próby opanowania, niestety bezskutecznie, zaczynam dyskusję, że to jednak jest sprawa priorytetowa, kot wystraszony, może wbiec na jezdnię, stwarza zagrożenie dla ruchu itp itd. pani sobie zdaje sprawę, no ale patrol pojechał do łosi. 
- a co te łosie robią? 
- no stwarzają zagrożenie - łosie w mieście, już jednego biedaka to kiedyś trzeba było odstrzelić!
(pomijam tą kwestię - w 2008 roku była głośna afera, bo jakiś mądrala zamiast środkiem usypiającym strzelił do łosia ostrą amunicją. brawo ten pan!). mam nadzieję, że dzisiejsze łosie miały jednak więcej szczęścia. 
- no dobrze, a to tylko jeden patrol państwo macie? 
- to ja zapytam - chwila oczekiwania w napięciu - trzy. 
- no to co robią pozostałe? 
- no zajmują się innymi priorytetami. 
- ale proszę pani kot stwarza zagrożenie na drodze, na razie siedzi na poboczu, ale nie wiadomo czy go coś nie wypłoszy, za chwilę może wpaść pod samochód - to chyba jest priorytet. 
- priorytetem są zwierzęta ranne. 
no k..wa to on za chwilę będzie martwy i też nie awansuje do priorytetu! 
- a ile może potrwać zanim ktoś przyjedzie? nie może ktoś inny? musi eko patrol?
- no nie mogę powiedzieć ile potrwa, wszystkie patrole zajęte. musi być patrl, bo oni są przeszkoleni w odławianiu.
- czyli nic nie możemy zrobić, tak? - nie dajemy za wygraną.
- no nic, wszystkie patrole zajęte. dowiem się, może ktoś ze straży pożarnej by mógł podjechać.
no brawo ta pani! pierwszy przejaw zaangażowania i odrobina dobrych chęci. po 15 minutach dyskusji być może zorientowała się, że rozmowy są nagrywane, a my dość mocno zdeterminowani i zaśmierdziało zaniechaniem!

rozłączyliśmy się i pojechaliśmy do domu szukać czy są jakieś inne opcje, inne służby. jakież było nasze zaskoczenie, gdy nie-mąż przy odpalaniu kompa (jakieś 10 minut od zakończenia poprzedniej rozmowy) odebrał telefon od pani ze straży miejskiej z pytaniem, gdzie dokładnie jest ten kot, bo koledzy jadą. 

no i co? można? można! tylko cała sytuacja pokazuje, że trzeba być wrzodem na dupie. najlepiej jeszcze ze znajomymi w jakiejś gazecie - trzymałam to jako ostateczny argument. i nie wystarczy tylko zgłosić - czego i tak 90% znieczulonego społeczeństwa nie zrobi, bo nie ma czasu, spieszy się, nie wie jak, bo w sumie może mu na tym murku wygodnie, bo jak wlazł to niech siedzi itp. trzeba zawsze sprawdzić. organoleptycznie. a jak nie ma możliwości, to zadzwonić jeszcze raz, spytać o status zgłoszenia, pozadawać trochę niewygodnych pytań. nagrać swój zmysłowy głos na taśmach. i nie wierzyć. bo cuda się nie zdarzają, nawet jeśli wszyscy mówią inaczej. to tylko PR. cudom trzeba odrobinkę dopomóc. niewielki wysiłek, a jaka potem satysfakcja. i jaka radość kocia, że zlazł wreszcie z tej awangardowej półeczki, podróżnik jeden.

no oczywiście nie byłabym sobą... kotka już nie było :-)

p.s. wielkie i namiętne podziękowania dla mojego rycerza w srebrnej zbroi, za podobny stopień ześwirowania. za zaangażowanie, zimną krew i za cierpliwość dla moich krzyków i bluzgów. na usprawiedliwienie dodam, że z reguły w słusznej sprawie...

piątek, 27 lipca 2012

filuterne firaneczki

euforia, eureka i kartka brawo. otóż łebski Tata rozwiązał genialnie problem niegasnącego na czas słońca, a co za tym idzie permanentnego niedoboru snu. szkoda tylko, że tak późno, ale jak to mówią... lepiej późno niż później.
pech chciał, że kulminacyjne zaśnieżanie mieszkania przypada, o ironio, w samym środku upalnego lata kiedy dni są zbyt upalne i zbyt długie. najefektywniej pracuje się dopiero po zachodzie słońca, czyli od jakiejś 21. chłodniej, wietrzniej, romantyczniej.

dopiero po zmroku wyciągamy nasze elfie latarenki i szukamy dziury w całym. szukamy to za dużo powiedziane, one się wtedy same znajdują. wyłażą ze ścian i pragną bliskości... obcowania ze światem. mocnych wrażeń. same. nieproszone. w ilościach hurtowych. ale to jeszcze nic. najgorsze są te larwy podstępne, które chowają się za winklem, wyczekują do samiutkiego końca, aby w blasku rozgrzanych reflektorów, na puściuteńkiej scenie wykonać prawdziwy coming out. gwiazdy jedne. i kłują po zmęczonych, zapylonych oczach.





innowacyjna myśl techniczna polega na powieszeniu w oknach czarnej grubej folii 10 m.b. x 3 m. szerokości (starcza idealnie na 3 pokoje), która sprawia, że:
  • zmrok jest od razu po świcie, przed świtem, albo kiedy tylko chcemy;
  • polowanie z siatką na motyle rozpocząć możemy zaraz po pracy czyli koło 17-18;
  • 4 godziny wślepiania się pod różnymi kątami w białe ściany, które do tej pory kończyły się o 1 w nocy, teraz kończą się o 21-22;
  • można pójść spać zaraz po wieczorynce, ok. 23, czyli tak jak lubię;
  • następnego dnia da się normalnie funkcjonować/ pracować, bez warczenia na każdego, kto podejdzie bliżej niż na metr;
nie wspominając o walorach estetycznych... jak dla mnie - może tak zostać ;-)


powiało prymitywnym barokiem, połączonym z subtelnym sado-maso. aromat pseudo-lateksu bezcenny.

zaczynamy więc krecie życie, ale o ile szczęśliwsze, wszak bez worów pod oczami.

witaj trupia cero, depresjo i światłowstręcie!

idzie ku lepszemu!

wtorek, 24 lipca 2012

pada śnieg...



Pada śnieg
Jak w białym śnie
Mamo, spójrz na świat
Jak z bajki cały jest
Dziś Pan Andersen cieszy się
Bo wszyscy dziećmi stają się...

...albo seryjnymi mordercami!


lato 2012

piątek, 13 lipca 2012

rozpierducha

pół roku temu odebraliśmy mieszkanie w stanie deweloperskim. pan inspektor sprawdził instalacje, stolarkę, jakość tynków itede. pokiwał głową, pochwalił, powiedział, że całkiem zacnie. łazienka była najgorzej wyglądającym pomieszczeniem ze względu na brak gładzi i wyglądała tak:






przez chwilę było miło, już prawie widać było jak koty w pędzie standardowej okołowieczornej pogoni wpadają na ściany. była zima. było nawet całkiem śmiesznie. przez chwilę.



i zupełnie nie wiem jak to się stało... może to wpływ chaosu nieodzownie panującego w naszym miejscu pracy, koszmarów sennych a może diabolicznej wizji projektowej i podszeptów jakiegoś chochlika...




miesiąc później nasze prawiegotowedozamieszkania gniazdko wyglądało tak (niektóre sceny mogą być  drastyczne):

poszerzanie łazienki o kluczowe 4 cm i wielki upadek ścianki, który był dla tego remontu niczym upadek muru berlińskiego dla świata. 
połączył salony z brutalną rzeczywistością. 
wykonawca postawił  ścianę bliżej niż to było w planach. oj tam, oj tam. 

ścianko-ścinki

część ściany, która przetrwała bombardowanie

i ta która go nie przetrwała (poszerzony widok na przedpokój)

kucie, prucie, planów snucie...

przenoszenie instalacji - awangardowa podłoga w łalzience... może trzeba było tak zostawić? 

tu kiedyś będzie tron

a w pokojach... po nitce...

 do kłębka

 zagnieżdżanie gniazdek

 tutaj się połączy... a to się wytnie

wizja szalonego elektryka czy może raczej grafika?

jest lato. upalne. a koty nadal kiszą się na 26 metrach niczym ogórki w przymałym słoiku. jest nieco lepiej. odzyskujemy utracony stan deweloperski. nieustannie.