skoro ściany nie chcą współpracować, to na tapetę
wzięliśmy podłogi. surowe płytki imitujące beton. idealnym rozwiązaniem
byłaby dla nas szlifowana wylewka betonowa, ale nigdy więcej
szlifowania! ścian, sufitu, podłogi - never. zawsze najprostsze pomysły
okazują sie najbardziej skomplikowane w wykonaniu. poza tym nasza
wylewka już pęka, jak to wylewka... wymagałaby zatem dylatacji. a na nią
pomysłu brak.
szukaliśmy, szukaliśmy, przeglądaliśmy, aż któregoś dnia trafiliśmy
na nie i nie było już odwrotu. zaletą była również bardzo przekonująca
cena (i choć nie ona była głównym kryterium, bardzo przyjemnie nas
połechtała).
kiedy okazało się, że w związku z przestojem innych niezwykle
seksownych czynności (przycieranie, gruntowanie, malowanie ścian i
sufitów) bierzemy się za płytki, entuzjazm sięgnął zenitu. już się nie
mogłam doczekać. bo jak już się kładzie płytki, to przynajmniej widać
postęp. entuzjazm niestety został zduszony już w zarodku kiedy nie-mąż
powiedział, że płytki różnią się od siebie wymiarami i generalnie to w
ogóle mają nieco inny wymiar niż ten zakładany przez nas w planie.
kupiliśmy płytki 60 / 30 cm plus dodaliśmy 2 mm na fugę. okazało się jednak, że ten wymiar jest liczony razem z fugą, więc na całej
długości doszło nam gratisowe 6 cm. ale, ale... to jeszcze nic!
załamka nastąpiła kiedy okazało się, że płytki są jakby z 2 partii -
część jest rzeczywiście taka jak ta wyselekcjonowana na wystawie,
równomiernie nierównomierna, a część jest wyraźnie dwukolorowa, z
widoczną granica pomiędzy kolorami. shit. fuck. demed. no i się zaczęło.
pasowanie, układanie i stękanie. puzzle wielkogabarytowe. wielce
ciężkie też. niestety.
ale o dziwo z całego tego chaosu, który wydawał się nie do
ogarnięcia, powoli zaczęła wyłaniać się harmonijna całość... no ale
zaraz, zaraz, chwileczkę... najpierw trzeba było rozpakować wszystkie
paczki (szczęśliwie mieliśmy zapas, więc dało się płytki przebierać),
przykryć kafelkami całe mieszkanie i skakać pomiędzy nimi w poszukiwaniu
odpowiedniej tonacji. następnie przekładać, tasować, odwracać,
zamieniać, losować... by wreszcie krzyknąć DOBRZE! jest dobrze.
pozostało tylko oznaczyć każdą sztukę i przeprowadzić spis powszechny. a później utrwalić ten stan klejem i fugą.
Cześć mam pytanie o ten gres w korytarzu i łazience - to concrete loft ceramstic czy concrete aleluia ? zastanawiam sie właśnie nad tymi dwoma ... a tak poza tym myślę że mamy podobny gust :) mój niestety nie jest jeszcze uwieczniony fotkami - primo - bo jeszcze nie odebrałam kluczy ale kto wie ... ostatnio często przeglądam wzdłuż i wszerz Waszego > Twojego bloga i czekam na kolejne wpisy
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jest napisane jak byk - genesis loft ! ale takie wtopy to już standard:) przypal to moje drugie imię !
Usuńhahaha! spoko, doskonale znam ten stan braku styczności z rzeczywistością ;p
Usuńnasz gres to Cercom Genesis Loft Zinc, mamy jeszcze Blackmoon w łazience. ja jestem mega zadowolona, więc polecam! a o zabawie z ich układaniem już dawno zapomniałam :)
no i cieszę się oczywiście, że ten blog, który prywatnym zapisem męk i udręk miał być, komuś się może przydać ;p