niedziela, 8 lipca 2012

reminiscencja

jako, że problemy wynikające z braku snu zaczęły się pogłębiać, a okoliczności przestały sprzyjać, postanowiliśmy zwolnić to co przez ostatni tydzień tak uporczywie chcieliśmy przyspieszyć. montaż podłogi przesunięty o miesiąc. w obecnym stanie miesiąc czy trzy miesiące w jedną czy drugą stronę nie robią różnicy. tym bardziej, że nie-mąż wyjeżdża na 2 tygodnie w świat - szkolić, uczyć i audytować. jak zwykle w najlepszym możliwym terminie!

powyższe oznacza być może więcej snu. mówię to tak ostrożnie i szeptem, żeby nie zapeszyć. i tak mi się właśnie przypomniało, że ten drastyczny stan permanentnego niedospania rozpoczął się dokładnie tydzień temu. a zdarzenie inauguracyjne tylko potwierdziło niezaprzeczalność mądrości życiowej nr 2: it's a crazy world we live in.

sobota. godzina 7 rano.
koty się już wyspały, zregenerowały i odnowiły na wszystkie możliwe sposoby. rozpoczyna się koncert. w roli solistki Gaj, znany w świecie, wciąż niedoceniony w domu, sopran.
poduszka na głowę. następuje proces wyparcia i ignorancji. koncert robi się coraz cichszy, rozpływa się w eterze zawrotnego metrażu.
cisza.
upragniona. doskonała. sen.
drrrrrrr. dzwonek do drzwi. zawał serca. co się dzieje, gdzie ja jestem. 7:20. 
drrrrr.
okolicznościowy bluzg, a nawet cała wiązanka. zmuszam żelkowate ciało do przemierzenia zawrotnych 4 metrów do drzwi. wkurw proszę Państa jak rzadko. na drugim metrze zaczynam sobie uświadamiać, że być może rozkoszny sopran rozszedł się poza salę koncertową i swym zasięgiem objął cały budynek. 130 mieszkań. a może nawet całą dzielnicę. kto zna jego siłę, ten wie, że jest to całkiem prawdopodobne. znienacka przychodzi otrzeźwienie. sąsiedzi na skargę.
przyjmuję zatroskaną i przepraszającą minę, próbuję zebrać się w sobie, na tyle na ile jest to możliwe w wyciągniętej piżamie o 7:20wsobotędojasnejcholery.
judasz.
jakaś laska - sąsiedzi zmieniają się tu częściej niż kolor włosów michała wiśniewskiego. cholera a jeszcze miałam głupią nadzieję, że może to ulotki telepizzy, albo kominiarz. 
2 wdechy.
- tak słucham - próbuję zachować spokój i pozytywne nastawienie do życia i otaczającej rzeczywistości
- jaz dhdusag - jakiś cichy bełkot
bosz coś mi się na słuch chyba rzuciło, albo śpię jeszcze.
- słucham - dopytuję
- ja z długami
yyyyyyyyyyyyyy. k. niemzapłaciliśmy jakiejś raty? mózg wolno pracuje. para bucha. ona z długami, acha czyli nie z windykacji. zawsze to już coś. matkoboskoczęstochowsko. where em aj.
- yyyyyyy
- przyniosłam pieniądze
- a nie to Pani musiała mieszkanie pomylić - czuję jak krew dopływa mi z powrotem do mózgu. odzyskuję dawną formę. grunt jest znowu pod stopami, czyli tam gdzie go ostatnio zostawiłam.
- nie pomyliłam - przekonujący uśmiech
grunt znowu się nieco usuwa, myślałam, że tryumfowałam a tu dupa. potyczka słowna trwa nadal. yyyy????? patrzę w dół. laska stoi w skarpetach, patrzę w oczy - zasnute mgłą. ok naprędce rysuję w głowie portret psychologiczny postaci i jej ostatniej upojnej nocy. wkurw rośnie do nieprzeciętnych rozmiarów.
- pomyliła Pani mieszkania, albo bloki - staram się zachować spokój, choć już zionę ogniem niczym bazyliszek
- nie pomyliłam - rozbrajający uśmiech
- pomyliła Pani!!! - nerwy puszczają - do widzenia! zabieram się do zamykania dzrwi przed nosem i puszczenia stosownej wiązanki, w celu uzyskania porannego katharsis.
- no trudno. to jak Pani nie weźmie to ja Panu zrobię przelew na poczcie.
- tak, niech Pani tak zrobi.
trzask prask do widzenia.
yyyyyyyyy
yyyyyyyyy
morał z tego taki, że może trzeba było brać forsę i w nogi? byłoby zdecydowanie szybciej.

tak to pięknie rozpoczął się zeszły weekend, a jak się później okazało caluteńki upojny tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz