niedziela, 26 maja 2013

ściana płaczu

czyli historia porażek... i wtop wszelakich. neverending story.

kiedy już wydawało się, że szczęście jest tuż, tuż... nastąpił wysyp klęsk żywiołowych.

to, co tylko mogło się nie udać - nie udało się. ale co tam, pójdźmy o krok dalej... to, co nawet nam się nie śniło, że może sprawiać jakiekolwiek problemy, utwierdziło nas w przekonaniu, że są takie rzeczy na ziemi i w niebie o których nie śniło się filozofom... a co dopiero nam, maluczkim.

w związku z tym, prawie już przez nas zapomniane, kucie i prucie! na naszych wypielęgnowanych, gładziutkich, niczym niemowlęce cztery litery, szarych ścianach!

zaczęło się przy niewinnym montażu zaległego boku szafek kuchennych (tam gdzie początkowo miała schodzić noga blatu z lux kamienia). wszystko miało zająć dosłownie chwilkę... zajęło niestety kilka chwilek więcej. okazało się, że nasza ściana choć na pierwszy rzut oka prosta, na odcinku 90 cm od podłogi schodzi o 2-3 mm. i niech by sobie była krzywa na zdrowie, ale boczek luksusowo polakierowany wystaje spod blatu, a z tyłu nie przylega do ściany.
co było robić? kuć rów na szerokość bocznej płyty. oczywiście 2 mm nie da się skuć, bo wszystko zaczyna odpadać lawinowo i przy dużym szczęściu robi wyrwę co najmniej 5 mm, więc z powrotem szpachle w dłoń...


przymiarki...


malowanie... i voilà


kolejnym radosnym zajęciem było przesadzanie szalonego gniazdka, które w przypływie estetycznych uniesień poszybowało jakimś cudem w górę, lądując na plecach komody. komoda (żeby nie było już żadnych niedomówień - konkretny model) miała stać w tym miejscu od samego początku. co więcej, od ładnych kilku miesięcy stoi sobie na swoim miejscu, zabezpieczona i lekko odsunięta. problem wyszedł na jaw dopiero kiedy chcieliśmy ją finalnie dosunąć do ściany i przykleić listwy. spektakularny efekt poniżej.


a na koniec czerwona wdowa, która po przymiarce zamiast cieszyć, oślepia i kole w oczy... jednych bardziej niż innych, no ale...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz