niedziela, 21 lipca 2013

summer in the city

ok nie każdy jest takim szczęściarzem, że może pochwalić się własnym ogródkiem. ba! przez ostatnie 7 lat nie był mi dany nawet metr balkonu. ale od kiedy dorwałam go w swoje łapki, nagle okazało się, że na niewielkiej powierzchni można wyczarować cuda. cuda na miarę. i niczym moja ogrodnicza guru Alys Fowler urządziliśmy miejski ogródek ziołowy. 

oczywiście nie mieliśmy cierpliwości, żeby wszystko hodować od ziarenka, więc na zakupach głowa bezustannie kręciła nam się dookoła własnej osi, występował wzmożony ślinotok i mocno trzeba się było przywoływać do porządku, żeby balkon nie przemienił się w tropikalną dżunglę... a po 3 tygodniach w krajobraz niczym po wybuchu bomby atomowej. 

a zaczęło się niewinnie - od nieśmiałej uprawy papryki i kolendry z ikeowskiego seciku, później w nasze szpony wpadła lawenda i cyprys, no i totalny must have - kocimiętka, która zaczyna już kiełkować. w sobotę w prezencie od taty dostaliśmy piękną dekoracyjno jadalną papryczkę... a potem pojechaliśmy po bandzie. i przepadliśmy. bazylia czerwona, bazylia grecka, oregano, mięta mojito i kolendra w rozkwicie. 

a na deser bazylia, której żałosny wygląd spowodowany jest słusznym już wiekiem - odziedziczona w związku z wyjazdem wakacyjnym rodziców - ma już ponad rok... i nadal żyje! więc zamiast rechotania szacun się należy.

tadam, tadam. 

















a nocą nasz ogródek wygląda tak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz