piątek, 21 czerwca 2013

shake, shake it baby

wczoraj naszła mnie refleksja, że jesteśmy antycelibatycznym odłamem Shakersów. sekyty takiej, która poza modłami gorliwymi i rolnictwem, parała się tworzeniem prostych, funkcjonalnych i perfekcyjnie wykonanych mebli. np. krzesełek, za które dziś ktoś gotów jest zapłacić 100 tys. dolarów (za sztukę, dodajmy). mebli bez ściemy. dopracowanych w takich szczegółach, że nikomu się nie śni.  jeśli klej to odpowiedni i aplikowany w takiej ilości, żeby się krzesełko po 2 latach nie rozleciało. Shakersi wierzyli bowiem, że wielki brat patrzy i za fuszerkę zginą marnie w piekielnych czeluściach, strawieni przez diabelskie płomienie. 

w dużym skrócie.

Shakersowy prym wiedzie oczywiście Tata, który ostatnio przeszedł sam siebie. źle wywiercił otwory do przyczepienia lustra w łazience i niestety trzeba wymienić kilka kafelków mozaiki. na naszą nieśmiałą sugestię, żeby wymienił tylko tam gdzie widać, odpowiedział: nie no tak to być nie może... (!!!)

rytualne drżenie, konsultacje z duchami i pełnia świętości przyjdzie z czasem...

może przynajmniej ktoś kiedyś kupi nasze mieszkanie za miliony dolarów?





oszołomy w akcji

p.s. niech nikogo nie zwiedzie modernistyczny styl tych mebli. wszak to wiek XVIII. bauhaus przyszedł kilkaset lat później ;p

2 komentarze:

  1. kochana, wytrwałości, wytrwałości. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. w kółko sobie to powtarzam... i jeszcze, że szczęście jest blisko, ale za takie blisko to ja dziękuję ;p

    OdpowiedzUsuń