tak to sobie trwa i płynie, lato zaczyna się
jesienić... i takie wielkie nic mam w sobie. już przestałam czekać na
spektakularne zakończenie, które odpłynęło gdzieś poza horyzont. nie mam
nawet serca do projektowania najważniejszych przecież szafek
kuchennych!!! serca (a może żołądka?) naszego mieszkania. najzwyczajniej
w świecie przestałam chyba wierzyć w to, że się tam kiedyś
przeprowadzimy. więc po co to wszystko? z drugiej strony nasze zawrotne
26 metrów wygląda jak pobojowisko. chciałabym jak najszybciej stąd
uciec. żyjemy w stanie permanentnego rozkładu z przylepioną do ust
maksymą - już się nie opłaca sprzątać. więc wszystko wokół przyrasta w
zastraszającym tempie, piętrzy się miesiącami. marzenie o dużej szafie
staje się obsesją, jednocześnie rośnie lęk przed rozczarowaniem, że
szafa jednak z gumy nie będzie i do moich nabrzmiałych potrzeb się nie
rozciągnie.
nie cieszy mnie nawet to, ze deski podłogowe przyjechały i w przyszłym tygodniu Panowie mają się z nimi zmierzyć. w innej sytuacji byłoby wielkie ŁAŁ. biorąc jednak pod uwagę to, że w międzyczasie doszliśmy do wniosku, że nasza wymarzona podłoga będzie jednak zbyt pomarańczowa oraz to, że przy pierwotnych założeniach do tego momentu ściany miały być już powylizywane na glanc (a nie są), fakt ułożenia desek stracił jakoś na swojej atrakcyjności.
na znak protestu maluję pazury na czerwono. jak opętana.
trochę zamieszania i elegancji do naszego zakurzonego życia wprowadził ślub i wesele K&R. przy mojej ostentacyjnej i nigdy nie ukrywanej niechęci do tego typu imprez, zostałam szalenie pozytywnie połechtana całokształtem. naprawdę fajnie to wszystko wyszło! dobrze się też bawiliśmy robiąc zdjęcia, jeszcze fajniej oglądając ich efekty. i milutko byłoby poświęcić trochę czasu i wolnego umysłu doprowadzając wszystko do spójnej całości... ale kolejna niemoc... tym razem spowodowana infekcją górnych dróg oddechowych. jakby kaktus gigant wyrósł mi w gardle.
potrzebuję kreatywnych wyzwań i nieoczywistości. i nowego koloru lakieru do paznokci :)
nie cieszy mnie nawet to, ze deski podłogowe przyjechały i w przyszłym tygodniu Panowie mają się z nimi zmierzyć. w innej sytuacji byłoby wielkie ŁAŁ. biorąc jednak pod uwagę to, że w międzyczasie doszliśmy do wniosku, że nasza wymarzona podłoga będzie jednak zbyt pomarańczowa oraz to, że przy pierwotnych założeniach do tego momentu ściany miały być już powylizywane na glanc (a nie są), fakt ułożenia desek stracił jakoś na swojej atrakcyjności.
na znak protestu maluję pazury na czerwono. jak opętana.
trochę zamieszania i elegancji do naszego zakurzonego życia wprowadził ślub i wesele K&R. przy mojej ostentacyjnej i nigdy nie ukrywanej niechęci do tego typu imprez, zostałam szalenie pozytywnie połechtana całokształtem. naprawdę fajnie to wszystko wyszło! dobrze się też bawiliśmy robiąc zdjęcia, jeszcze fajniej oglądając ich efekty. i milutko byłoby poświęcić trochę czasu i wolnego umysłu doprowadzając wszystko do spójnej całości... ale kolejna niemoc... tym razem spowodowana infekcją górnych dróg oddechowych. jakby kaktus gigant wyrósł mi w gardle.
potrzebuję kreatywnych wyzwań i nieoczywistości. i nowego koloru lakieru do paznokci :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz