piątek, 8 marca 2013

babsko

dzisiejszy dzień jest poniekąd zadośćuczynieniem za koszmarne wczoraj.

czy ktoś oprócz mnie miał kiedyś atak klaustrofobii próbując... wydostać się z bluzki??? tak szczerze? czy ta działalność jest zarezerwowana wyłącznie dla mnie? exclusively? wczoraj bowiem stanęła mi przed oczami wizja brutalnego rozcinania nowiutkiej dresówki (grubej i obcisłej - co wzmaga efekt osaczenia), montowanej przez głowę (kompletna mogiła). byłam już o krok od sięgania po narzędzie mordu. kto kiedykolwiek miał atak, ten wie, że w panice "trzeba działać szybko", zamiast ochłonąć i się uspokoić. dobrze, że nie widziałam się w lustrze, bo podobno strach się bać... i przerażenie się udziela. lovely.

tak, ja wiem, że takie rzeczy dziwnym trafem wciąż mi się przydarzają. i tak, można się śmiać, bo wiem jak absurdalnie to brzmi, chociaż niestety mi do śmiechu nie było... wyyyyczekiwana bluza... i taka wtopa. dzisiaj natomiast nastąpiła rehabilitacja jacka soplicy, bowiem wzięłam byka za rogi, przełamałam się, żeby założyć ja jeszcze raz... i szczęśliwie zdjąć bez porzucania stanu zen. pomogła pewnie świadomość, że skoro raz się wydostałam, to się da. teraz muszę tylko pamiętać, żeby nie zakładać jej do samolotu, ciasnych pomieszczeń ani pod ziemię - gdybym chciała odwiedzić np. Wieliczkę. nie zakładać jej też kiedy nie ma nie-męża, który w razie czego uspokoi lub strzeli po polikach raz czy drugi... czyli w sumie mogę nie zakładać jej wcale, patrząc na jego grafik.

ale miało być zupełnie o czym innym. babsko - ze względu na datę. ale tytuł trochę przewrotny, ponieważ ja z przymiotami tak-zwanej-kobiecości mało mam wspólnego...

  • kocham spodnie, które kupuję w ilościach niezliczonych w odróżnieniu od spódnic, których w mojej szafie raczej brak (chociaż niedawno odkryłam nową jakość - sukienki).
  • zamiast eteryczności, delikatności i bezradności częściej spotkać u mnie można tupnięcie nóżką i okolicznościowy bluzg.
  • nie podniecam się kosmetykami, perfumami i bez problemu wychodzę z sephory jedynie z tuszem do rzęs, po który przyszłam.
  • nienawidzę obcasów, szpilek i innych butów deformujących stopę. przy moim tempie chodzenia, przynajmniej 6 razy bym się już zabiła tupiąc szpilką, a jak wiadomo 7 żyć tylko u kota. 

co więcej przed oczami wciąż stoi mi obrazek sprzed kilku lat z korpo, kiedy Lejdis były jeszcze w komplecie. strasznie się gdzieś spieszyłyśmy. szłyśmy kładką... we trzy. a gdzieś w oddali za nami tuptał Karol, machając do nas łapką i krzycząc "dziewczyny, dziewczyny, poczekajcie" ;p oczywiście wystartowałyśmy razem, ale pokonanie tylu schodów i nadrobienie dzielącego nas dystansu było nierealne. wspomnienie tej historii zawsze powoduje histeryczny śmiech - nawet u Karola, który zdecydowanie przesiadł się na trampki.

do rzeczy zatem. trampki plus wiosna która nagle się zjawiła oznacza:




mój cud malyna. obcas 7 cm. nie wiem jak to się stało. dopadło i mnie. największy plus - chodzi się jak w starych, dobrych trampkach. 
a nie-mąż stwierdził, że fajna taka inna perspektywa. oko w oko, usta w usta. 

a na koniec photo-story, bo nie ma nic lepszego, niż dostać coś pięknego w porannym rozmemłaniu, piżamce, z potarganymi włosami - kwintesencja kobiecości. a nie, jest coś lepszego - dostać w takim stanie coś pięknego, opakowanego na cebulkę! w domu mistrzem w takim pakowaniu prezentów jest Tata. a na rynku US. a miszczem nade miszcze jest Pyś, że tak słucha tego mojego bełkotu. i że wie.














less is more 

jedyne co mnie ze stereotypową kobiecością łączy, to grzebanie w garach z prawdziwą rozkoszą. stereotypowo więc znów upiekłam chleb, żeby na prezent zasłużyć. a teraz biegnę podmalować oko. 

2 komentarze:

  1. No to jesteśmy dwie- kiedyś podbiłam sobie oko, gdy w panice próbowałam wydostać się z bluzy bez suwaka. Ogólnie bluzy bez suwaka są super, ale tylko gdy jest się w nich w środku, albo już poza. Kiedyś utknęłam na prawie pół h w przymierzalni, przymierzając sukienkę tubę- myślałam że dam radę od dołu, naciągnęłam na ramiona i tak już zostałam...wiesz, taka mumia. Nie mogłam sukienki ani przeciągnąć w górę, ani w dół, a dłonie miałam gdzieś z tyłu. Nie wiedziałam co robić, więc zaczęłam turlać się po ścianach i ruchami dżdżownicy udało mi się wydobyć jedną rękę. Z resztą musiałam udać się krokiem gejszy po pomoc do pani ekspedientki, która najpierw zaczęła się chichrać " że pani to już trzecia dziś", później wyciągnęła mnie z tej tuby czemu towarzyszyło, przysięgam, takie głośne pfffffff, a na koniec pokazała mi SUWAK, którego nie zauważyłam.
    Buciory piękne, tez ostatnio śmigam w podobnych ( na budowach;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. !!! wzruszyłam się do łez! cudownie usłyszeć głos zrozumienia w tym bezdusznym świecie. dopiszę sobie mierzenie tuby jako działalność wysokiego ryzyka, zaraz po zakładaniu bluz przez głowę bez świadków. a dżdżownica warta zapamiętania - tak w razie czego :)

      buty na budowę idealne, przynajmniej obcas nie wpadnie w dylatację ;) a zaklęcie 'oszczędzasz 67%" wciąż działa...

      Usuń