o matko! ale fajnie! jestem na jakimś haju dziś. a wszystko przez to słońce. słońce w mieszkaniu, jeśli już o ścisłość chodzi. ilość serotoniny w mózgu zwiększyła mi się chyba trzykrotnie, kiedy z wielkimi pakami otworzyliśmy drzwi mieszkania i zalała (i nie ma tu ani grama przesady) mnie bezkresna światłość. po wiecznych ciemnościach zimy, permanentnym ukrywaniu się w ciasnych norkach, poczułam się jakbym przekraczała bramy raju.
już dawno taka zajarana nie byłam! ostatnio zdecydowanie bliżej mi było do sprzedania tego nieszczęścia w diabły, niż do wykrzesania z siebie choćby grama radości... aż do dziś. ubóstwiam te zachody słońca i przepastne okna. przypomniałam sobie dlaczego właśnie tu, a nie gdziekolwiek indziej. omg. a na samą myśl, że przecież wiosna i lato i będzie tego więcej, muszę się pilnować żeby nie krzyczeć z radości jak obłąkana.
bo z aparatem oczywiście latałam od pokoju do pokoju, jakbym zmysły postradała. czyste szaleństwo.
i cóż z tego, że wszystko zalega w tymczasowych lokalizacjach, nie skończone, rozgrzebane... jak to światło takie piękne. jasność. długie zachodnie cienie. i kolory. wszystko się zmienia i animuje tworząc niepowtarzalne, geometryczne przedstawienie.
golden hour in da house.
golden hour in da house.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz